Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

piątek, 28 sierpnia 2015

427.Po lecie

I znów na tratwie Meduzy. Znajomo śliskie deski pokładu z czyhającymi drzazgami, ta sama załoga gotowa ciągnąć liny na zasadzie "każdy swoją po swojemu". Naiwne nadzieje niektórych, że przedwakacyjne zapowiedzi płynące z mostka kapitańskiego zwiastują rozpoczęcie nowego roku żeglugowego z nieco większym sensem i porządkiem, poszły się tentegować. W rezultacie część (ta nieco rozumniejsza) załogi chodzi już z ponurymi, zaciętymi minami sygnalizującymi kotłujący się wewnątrz wkurw. Mamy jednak też nowy powiew - wstępne analizy węchowe wskazują, że zawitały do nas klimaty (obyczaje) cokolwiek korporacyjne, ale raczej bliższe tym Amazonskim, niż zachodnioeuropejskim.

Jednocześnie zupełnie krzepko trzymają się klimaty rodem z poprzedniego ustroju. Kiedy załoga na zebraniu dziarsko popędzana z mostka wzięła się do pracy, doznałem lekkiego wstrząsu. Mianowicie nagle poczułem się, jakbym przeniósł się w czasie do PRL i wylądował na pokładzie statku z filmu "Rejs" - ten sam poziom absurdu, te same zachowania ludzi!
Ciekawe jest przyjrzenie się finansom naszej tratwy, które hojną swą ręką wydzielił armator. Otóż na przykład na książki, pomoce naukowe i  dydaktyczne dostaliśmy trochę ponad trzy i pół tysiąca złociszy. Na cały rok. Można zaszaleć!

Urlop minął, jak zwykle pusty, bezużyteczny, męczący i zmarnowany. Próbowałem się w końcówce zmobilizować na choć jednodniową wycieczkę. Wynotowałem sobie pociągi i poszedłem na dworzec kupić bilety, lecz kiedy ujrzałem te długachne kolejki do kas (wszystkich, obszedłem cały dworzec), to mi wszystko siadło. Wróciłem z niczym. Z jednej strony to przygnębiające, z drugiej jednak może to i lepiej - wygodniej pisać bloga będąc anonimowym, niż ze świadomością, że czytają go znajomi.  Niby nihil novi, że urlop w skorupce, a przecież żal, bo coś zobaczyć by jednak fajnie było. Do dziś pamiętam widoki w Pradze, choć to służbowy wyjazd był tylko. Jeszcze jeden aspekt zmarnowanego życia. Nie mam już siły go zmieniać. Mój Boże, jakby to było cudowne zasnąć i nigdy już się nie obudzić - mieć to wszystko wreszcie za sobą.

Dni coraz krótsze i noce coraz chłodniejsze, czuć że nadchodzi jesień, a za nią zima - ponury czas.

środa, 12 sierpnia 2015

426.ETC 2015

Mogłem wyedytować poprzedniego posta, ale to takie troszeczkę dyskusyjne czy wypada skomentowany post rozbudowywać, więc może osobno, choć materia ta sama.

Emuś się objawił rozszczebiotany, jaki to wspaniały miał wyjazd na drugi kraniec Europy. Koniecznie musimy się zobaczyć, żebym zdjęcia z jego wyjazdu obejrzał. Z pewnością wybornie poprawią mi nastrój, jak sądzę. Do tego oznajmił, że idzie na nowe studia - te które mu już kilka lat temu doradzałem, o czym już chyba nie pamięta. Jak skowronek.

Wróciłem na branżowe forum - nie wiem czy to dobry pomysł. Na razie działa jako zabijacz czasu, lecz na nic więcej nie ma tam co liczyć - przez dwa lata poprzedniej bytności mogłem się o tym dobitnie przekonać.

Ekscytujemy się przepłacanymi patałachami od futbolu, nic nie wiedząc, że są rywalizacje międzynarodowe, w których jesteśmy potęgą. W ostatni weekend w Pradze odbył się ETC (European Team Championship) 2015, czyli trzy największe na świecie turnieje figurkowych gier bitewnych: Warhammer Fantasy Battle, Warhammer 40.000 i Flames of War, mimo europejskiej nazwy to faktycznie mistrzostwa świata, na które przyjeżdżają reprezentacje z drugiej półkuli. Polskie drużyny w każdym z turniejów zajęły medalowe miejsca: dwa drugie i jedno trzecie. Od lat jesteśmy w najściślejszej czołówce, tak, że jeśli nie zajmowaliśmy miejsca na podium w którymś z turniejów na ETC, to było to traktowane jako ciężka porażka. Żaden kraj nie ma tylu medali ze wszystkich edycji ETC, co Polska. Co istotne, nie ma za tym zaplecza działaczy, możnych sponsorów itp. Wszystko to trud i niemały wydatek samych graczy. Ciekawostką jest także fakt, że mamy bardzo dobrą markę jako organizatorzy turniejów różnego szczebla, a że nie jest to bułka z masłem może świadczyć tegoroczny ETC, którego organizacja była tak fatalna, że doczekała się następującego komentarza ze strony naszego zawodnika: 
"Gdyby u nas jakiś master był na podobnym poziomie, to środowisko polskiego battla wymazałoby to środowisko z mapy Polski."
[master - potoczna nazwa dużego turnieju, w Polsce rocznie organizuje się orientacyjnie kilkanaście masterów]
Tu można sobie pooglądać zdjęcia z turniejów:     ETC Prague 2015


wtorek, 11 sierpnia 2015

425.Na peronie

Na polskich okrętach podwodnych w latach trzydziestych i czterdziestych służył bosman Józef Ziajka, znany z tak ogromnej siły fizycznej, że zabroniono mu dotykać się do zaworów (potrafił je ukręcać zamykając!). 
Stało się tak, kiedy okręt omal nie zatonął, gdy bosman tak mocno odkręcił ważny zawór, że marynarz z następnej wachty nie mógł go zakręcić, co groziło katastrofą i śmiercią całej załogi. 
Mam wrażenie, że tam gdzieś na górze tamtejszy bosman Ziajka też zbyt mocno odkręcił zawór ciepła, które leje się tu i leje.

Już tylko półtora tygodnia wolnego.

Wegetacja trwa. Czwarty tydzień nie jem żadnych ciastek, co jest o tyle istotnym osiągnięciem, że były one - wstyd się przyznać - stałym punktem mojego jadłospisu od wielu, wielu lat. W ostatnich dniach jednak złamany upałami pozwoliłem sobie na kilka kubków lodów sorbetowych. A rezygnacja z ciastek wyszła jakoś tak bezplanowo, z marszu - nagle, ni z gruszki, ni  pietruszki, zadałem sobie pytanie: "A czy ja muszę je dziś jeść? A zobaczmy..." No i tak jakoś trwa, bez ciastkogłoda i wycia do talerza. Rezygnacja okazała się zaskakująco łatwa. Zbiegła się też z robieniem obiadów, które na co dzień jadam z częstotliwością mniej więcej raz na miesiąc. Jednak chodzenie do pracy fatalnie wpływa na odżywianie się. A teraz kurodomowieję zadając sobie co dzień pytanie: "Co zrobić na obiad?" Przykre tylko, że tak sam do ściany.

Zaczepił mnie na ulicy jakiś młodzian,  jak się okazało - absolwent. Na szczęście pamiętałem go dobrze i z miejsca powitałem po imieniu, co go wielce zaskoczyło. Pogadaliśmy sympatycznie z kwadrans, a pożegnał mnie słowami: "No i szacun, że mnie pan pamiętał!" Cóż, wyrazistsze osobowości się pamięta, nijacy giną w niepamięci. Pewien delikatny problem pojawia się tylko, kiedy poznaje się twarz i przypomina sobie człowieka szybciej niż jego imię, bądź nazwisko.

Istotny zabijacz czasu, czyli net został mi poważnie ograniczony. W przybliżonych godzinach pracy biurowej praktycznie nie mam szansy na połączenie się przez Neostradę. Albo nie łączy, albo zrywa połączenie po kilku-kilkudziesięciu sekundach, wyświetlając cały wachlarz błędów. Wysoce irytujące. Być może to efekt upałów.

M. wróciła z wyjazdu z przyjacielem i musiałem wysłuchać ponad godzinnej relacji, w której rozradowana opowiadała jak pięknie było, jak wspaniale wypoczęła itp. Nastroju mi to nie poprawiło, wprost przeciwnie. Tym bardziej, że zaraz leci za atrakcyjną granicę do kumpeli i rodziny. Kiedy słucham jej opowieści o tym co zdziałała, co pokończyła (nie są to przechwałki), kiedy patrzę na jej życie, to mam poczucie, że to kolejna osoba, która jakoś to swoje życie pozytywnie popchnęła do przodu, może mieć uczciwe poczucie pewnego postępu i sukcesiku, poważnego samorozwoju także. Podobne odczucia mam z Emusiem, który też sporo u siebie pozmieniał. Na tym tle tym dotkliwiej odczuwam swoją mizerię. Kilka lat temu potrafiłem wykrzesać z siebie wiele aktywności, żeby jakoś życie przekierować na inne tory, dziś nie zostało mi z tego nic. Mam poczucie takie jakbym patrzył na M. i Emusia, którzy znaleźli swoje pociągi i oddalają się nimi, a ja znów zostałem na peronie pustej stacji i coraz bardziej okrzepłe mam przekonanie, że żadnego pociągu dla mnie nie będzie.

wtorek, 4 sierpnia 2015

424.Na pustyni

Prognoza pogody anonsuje tydzień z okładem sudańskich upałów. To autentyczne szczęście w życiu mieć własne mieszkanie. Jednak troszkę trudniej się cieszyć tym szczęściem, kiedy w taką pogodę zamienia się w rozpalony piec, w którym ciężko zasnąć.

W ramach miotania się w zabijaniu czasu zmontowałem szafkę do kuchni na podokienną spiżarkę. Tylko jeszcze pomalować ją trzeba. Bardzo budżetowy projekt, bo kuchnia potrzebuje gruntownego remontu z całkowitą przebudową, więc nie opłaca się pchać teraz pieniędzy w de facto prowizorkę. Inna rzecz, że ta prowizorka może lata całe postać. Ograniczam się w kuchni do doraźnych napraw, łataniny i czyszczenia, bo nie potrafię sobie wyobrazić remontu. Zderzenie się z tzw. fachowcami, poczynając od ich znalezienia, przez uzgodnienie, dopilnowanie i odebranie roboty, jawi mi się jako coś poza moim zasięgiem psychicznym. W efekcie z rezygnacją przyglądam się postępującej z roku na rok degradacji i coraz bardziej wstyd mi się robi, kiedy ktoś obcy (tzn. nie ja) ma tam wejść. To, że obcy pojawia się tam zaledwie raz na kilka miesięcy nikłą jest pociechą.

Materiał na szafkę do przedpokoju mozolnie zwieziony, lecz trudno mi o zapał do podjęcia pracy, bo to dużo bardziej "brudna" robota - frezowanie, wiercenie, szlifowanie, a to żadna frajda, kiedy z braku warsztatu robi się to w sypialni.

Już sierpień, wkrótce znów do tej cholernej pracy, frustrującej brakiem widocznych efektów, wysysającej siły, cofającej intelektualnie, całodobowo absorbującej i bez perspektyw rozwoju czy awansu.

Kolejny "urlop" dobiega końca, równie beznadziejny i bezużyteczny jak poprzednie. Kiedy jestem na mieście, mimochodem rzucam czasem okiem na oferty biur podróży wyklejone w witrynach. Przygnębiające i zarazem szydercze jest to, że mam czas (urlopowy), którego pół Polski mi zazdrości, mam pieniądze na wycieczkę (może niekoniecznie zaoceanicznie egzotyczną), kiedy  wielu ludziom na życie ledwie starcza, a jednocześnie mogę sobie te oferty przez szybkę polizać (co, jak wiadomo, jest innym wariantem pocałowania się w dupę). Ktoś powie: "Jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz!". Ja mogę powiedzieć: "Każdy ma to, na co zasłużył." Tylko co z tego, kiedy smutek gulą pod gardło podchodzi?