Zimno, wietrznie, paskudnie. To ma być lato? To jakaś kpina.
Jutro już do pracy. Cieszę się na to, jak prawdziwy Polak na uchodźców. Kiedy pomyślę, że mam wracać do tego chaosu i niepewności, to mi się niedobrze robi. Jak policzyłem sobie, kiedy mniej więcej zeszedł stres po zakończeniu roku, a nie wszedł jeszcze nowy na okoliczność powrotu, to wyszedł mi niecały tydzień - tyle było powiedzmy, że odpoczynku. Szkoda tylko, że nie bardzo go zauważyłem. Wybitnie kiepskie wakacje.
Powinienem się ucieszyć, że wyniki tubkowania bardzo dobre, ale radości starczyło na kwadrans. Reszta mnie przytłacza. Mam wrażenie, że ta rurka, którą w zaworze bezpieczeństwa nadmiar uchodzi, to mi się zatkała. Wybitnie kiepskie samopoczucie.
Panthera, o dziwo, prawie skończona. Na Netflixie oglądam "Black list" - interesujące. Choć przykro patrzeć na Jamesa Spadera - jak się zestarzał; niby trudno się dziwić, w końcu rocznik 1960, ale ja go wciąż pamiętam z czasów "Barw prawdy" czy "Gwiezdnych wrót". Przy niektórych aktorach mam wrażenie, jakby mi się zgubiło 20-30 lat ich kariery i nie zauważyłem jak się przez ten czas zmieniali. Może to przez to, że w ostatnich latach XX wieku oglądałem dużo filmów na kasetach, a po 2000 roku oglądałem już tylko kupne na płytach (siłą rzeczy znacznie mniej) - zanim pojawił się Netflix. I stąd ta dziura kilkunastoletnia właściwie.