Powrót po urlopie i zwolnieniu do pracy, z perspektywy, znajduję trudnym. Zmora pt. sprawdzanie prac hula w najlepsze. Na mostku podnoszą, i tak już nieźle wywindowaną, poprzeczkę swoich popisów. Koleżanka zderzywszy się na radzie załogi z pewnym iście paradnym występem, miała ochotę miotnąć kurwamaciem i wyjść trzasnąwszy drzwiami, ale się pohamowała, w oryginalny zresztą sposób - otóż zaczęła się modlić. Mam tylko nadzieję, że nie modliła się o oświecenie coponiektórych, bo byłoby to stawianiem pana Boga w niezręcznym położeniu, wymagając odeń niewykonalnego. Z niejaką zazdrością patrzyłem na naszego szypra, z jakąż swobodną i pełną luzu nonszalancją podchodzi do kwestii podziału kompetencji i przebiegu procesu decyzyjnego na tratwie - taka nasza nadwiślańska sprezzatura. Z przykrością uświadomiło mi to, że już z tego tylko powodu nie mógłbym być kierownikiem - no nie nadaję się, nie potrafię, do tego trzeba mieć dryg.
Przeglądam od czasu do czasu (wstyd powiedzieć, ale głównie z prokrastynacji) anonse na gejowie i mam jakieś poczucie obcości. Przelatuję wzrokiem i nie znajduję nic, co mogłoby mnie skłonić, lub zachęcić do napisania. Nic, żadnego punktu zaczepienia, pozwalającego stworzyć choć cień złudzenia, że mogłoby z tego wyjść cokolwiek, jakikolwiek ciąg dalszy inny niż niesmak i rozczarowanie, o ile nie gorzej. Zaglądam na stare forum, na którym kiedyś się udzielałem, i nie widzę sensu powrotu tam, ponownego wejścia, choćby wirtualnego, w tęczowy świat. Są tam moje wypowiedzi, które kiedyś napisałem, ale nie ma tam już mnie. Patrzę na to wszystko jak na przeszłość, minioną, zamkniętą, pełną naiwnych nadziei, z których żadna się nie ziściła. Na odeszły w przeszłość świat, niby zamknięty na starej fotografii, będącej świadectwem i zarazem niemym wypomnieniem kiedyś aktualnej rzeczywistości.