Dla higieny psychicznej sięgnąłem parę tygodni temu po coś odmóżdżającego - w "taniej książce" zaopatruję się więc od czasu do czasu w sensacje Clive'a Cusslera (tanie książki są dobre bo są dobre i tanie).
Przyjemne odprężenie po zwykłych ciężkich lekturach naukowych. Przyszło mi na myśl, że ktoś mógłby skrytykować kupowanie takiej literatury "wagonowej", że szkoda na to pieniędzy i lepiej byłoby pójść do biblioteki. Finansowo z pewnością miałby rację - mało prawdopodobne bym wiele razy wrócił do tej lektury. Ale z drugiej strony - bibliotek nie lubię. W księgarni mogę sobie książkę obejrzeć, przekartkować, wybrać, a w bibliotece w większym stopniu sięgam w ciemno. Poza tym trzeba pamiętać o zwrocie w terminie, a to bywa kłopotliwe przy moim obłożeniu pracą - dodatkowy absorbujący obowiązek. Wreszcie drogo, to kupowanie takich książek po cenie katalogowej. Musialbym upaść na głowę, żeby płacić za nie po prawie 40 złotych, ale po przecenie 14-16 złociszy mogę dać. To przecież tyle mniej więcej co tani bilet do kina, a przyjemność o ileż dłuższa niż dwugodzinny seans.
Aha, oprócz nich kupiłem sobie "Tragedie i kroniki" Shakespeare'a w tlumaczeniu Barańczaka i właśnie z przyjemnością zacząłem czytać "Juliusza Cezara". Miło.