Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

środa, 28 czerwca 2017

636.Na wakacje do Rygi

Chwila odsapki - w rekrutacji parę dni przerwy, aby system mógł przetrawić pobrane dane i wypluć listy zakwalifikowanych do przyjęcia, którzy mają na ten sygnał zanieść oryginały dokumentów do odpowiedniej szkoły.

Dzisiejszy ranek był niefajny - znów stara znajoma przypadłość, czyli (przypuszczalne) zatrucie (choć ostatnio pojawia się nieśmiała myśl: a może to jakaś wirusfranca?). Główny podejrzany - wczorajsze truskawki. Coraz częściej mi się to przytrafia, mam wrażenie. Jak na złość akurat nie miałem coli. Mimo ulewnego deszczu kilka przystanków pokonałem na piechotę, obawiając się wsiadać do autobusu - że mogę nie zdążyć dojechać do przystanku, kiedy ekspedycja do Rygi mnie dopadnie.

Prawie cała papierkowa robota dotycząca mijającego roku już zrobiona, zostały tylko techniczne w gruncie rzeczy drobiazgi. O czymże więc durny chomik myśli? Zgadliście, drodzy Czytelnicy! O przygotowywaniu dokumentacji i materiałów na rok następny. Szósta rano, na godzinę przed budzikiem, jest na to wyborną porą. 

Dla urozmaicenia przygotowań do podkładowania fizylierów i dragonów zacząłem oglądać na VODzie film "Wszyscy myślą tylko o jednym?" (to już drugie podejście). Po kilkunastu minutach przerwałem i zamknąłem okno. Zbyt przykre to oglądać.

poniedziałek, 26 czerwca 2017

635.Rada podsumowująca

Strata czasu i zdrowia. Hałas, przekrzykiwanie się, rządzące emocje, generowanie problemów.  Nie mam już siły opisywać tego.
Koleżanka po zebraniu zespołu była zachwycona tym, jak dokładnie przewidziałem dzień wcześniej, co i jak będzie dziś rozgrywał jeden z kolegów - sprawdziło się co do joty.
Na rekrutacji - na razie zapowiada się kiepsko, zobaczymy jak się nabór rozwinie na dalszych etapach.
W kuluarach wymienianie się planami wakacyjnymi. Odsuwałem się.

M. zadowolona z siebie, po radzie:
- Właśnie siedzę nad sprawozdaniem dla dyrekcji. Bo ja go nie wysłałam wcześniej, żeby się zorientować na radzie, czego dyrektor oczekuje.

A ja swoimi wnioskami w sprawozdaniu prawdopodobnie złożyłem pocałunek śmierci mojemu dodatkowi motywacyjnemu. Miałem tego świadomość pisząc je.

piątek, 23 czerwca 2017

634.Lekarza pokladowego brak

Kolejny rok (mierzony zakończeniem zajęć) zakończony. W praktyce - dzieci poszły, a ja dalej siedziałem w szkole rekrutując nowy narybek. I tak jeszcze przez dwa tygodnie. W przyszłym, niestety, czeka mnie jeszcze przetrwanie czegoś wysoce nieprzyjemnego i szkodliwego - rady podsumowującej z naradami zespołów zadaniowych. 

Załoga naszej tratwy "Meduzy" tworzy dziś taką mieszankę, że robienie czegoś sensownego wspólnie wydaje się heroicznym i w większości zmarnowanym wysiłkiem (pamiętając wszak, że żaden heros już nie żyje). Część boleśnie przeżywa gwałt na ich ego - bo ma być zlikwidowane rozwiązanie, które uważali za swoje autorskie dzieło i już wcześniej histerycznie reagowali na jakiekolwiek jego modyfikacje. Część nie może przeboleć zmian, które zmusiły ich do odejścia od sposobów postępowania do których latami przywykli, i z wrogością odnoszą się do wszelkich "nowinek", nie przyjmując ich do wiadomości tak długo, jak długo się da. Część ma trudności ze zrozumieniem podstawowych uwarunkowań pracy w szkole, mimo że uczą w niej już "-naście"  bądź "-dzieści" lat, i z zdumieniem większego lub mniejszego dziecka emocjonalnie reagują na nowe (lecz zwyczajne w istocie) informacje. Część zachowuje się w sposób budzący poważne wątpliwości, czy dyplom ich psychiatry został wystawiony aby na pewno przez akademię medyczną. Część ma głęboko w końcu układu pokarmowego swoje obowiązki, największą troskę poświęcając dbałości o wydatkowanie na nie jak najmniejszej energii; ideałem wydaje się wartość zbliżona do zera. Do tego dodajmy zawzięte szare eminencje, pragnące ustawiać co się da wedle swego upodobania, ale tak, by nikt nie domyślił się że one mają z tym coś wspólnego i by nie spadała na nie najmniejsza choćby cząsteczka odpowiedzialności. A nad tym wszystkim mostek tratwy z komunikacją między sobą jak między Bałtykiem i Czarnomorzem, oraz kapitan z niezaspokojoną potrzebą gwiazdorzenia i "fun & entertainment".

środa, 21 czerwca 2017

633.Niepełnosprawni

Niekorzystnym aspektem pracy z ludźmi jest praca z ludźmi.

Zarządzamy tak i tak, a potem w ostatniej chwili zmieniamy to, ale już nie kłopocząc się rozprowadzeniem tej informacji w poprzednim kręgu odbiorców. W efekcie część działa po nowemu, a część po staremu, co daje paraliż i zablokowanie realizacji pewnego zadania, które wymaga ściśle określonego postępowania. Kiedy choć jedna osoba zrobi coś nie tak w programie, to zablokuje całej reszcie możliwość wykonania zadania. Jeśli dodać do tego, że programiści tego nie przewidzieli i program nie wygeneruje żadnego ostrzeżenia - co go faktycznie blokuje, albo wygeneruje, owszem, ale dotyczącego czegoś zupełnie innego niż faktyczna przyczyna, to można się wściec. 

Do tego patrząc na niektóre osoby, człowiek zaczyna się zastanawiać, jakim cudem udało im się zrobić awans na mianowanego czy dyplomowanego, od których wymaga się stosowania technologii informacyjnych w codziennej pracy, a obserwacja prowadzi do wniosku, że widzimy przed sobą ludzi niepełnosprawnych komputerowo, których wiedza praktyczna zatrzymała się niewiele dalej za powstrzymywaniem odruchu podejścia do parapetu na polecenie na ekranie "Pozamykaj otwarte okna".

Na domiar złego zderzenie z tępym, aroganckim, wulgarnym chamem.

A żeby tego wszystkiego było nie dość, to jeszcze mostek naszej tratwy Meduzy spłodził nowe druczki do sprawozdań. Oczywiście to "spłodził" to przenośnia taka, bo najprawdopodobniej ściągnął gdzieś z netu, zachwycony nowością i biurokratycznym sznytem. Niedobrze się robi od samego patrzenia.

Jedyny plus to to, że chyba pocztowcy czytają tego bloga, bo paczka się znalazła. A ja nawet nie mam siły nacieszyć się zawartością przy takich atrakcjach  w pracy.

poniedziałek, 19 czerwca 2017

632.Toksyczna niepewność

Czułem się nieźle przez większość dnia, mimo jego idiotycznego rozkładu. Wystarczyło pójść na radę, żeby się pojawiła sztywność karku i ból głowy, które trzymają mnie, w zelżonej wprawdzie formie, aż do tej chwili. 
Wdupiemaizm rozpleniony szeroko. Mostek rozglądający się za błyskotkami i błyskawicznie nudzący się nimi, jak krzyżówka kotka ze sroką. Lekkomyślność i emocje tam, gdzie potrzebny jest namysł i poważna fachowa analiza. Olewanie zasad oceniania swobodne i bezkarne. Beztroski śmiech tam, gdzie potrzebne jest warknięcie i wzięcie za dupę. Generalnie, to stan toksycznej niepewności, poza jednym - pewne jest, że lepiej nie będzie, tylko gorzej.
Coraz bardziej niknie iskierka nadziei (bo płomień to już dawno zgasł), że dojdzie paczka z Brytanii. Sklep optymistycznie każe czekać, ale mi się zdaje, że ktoś się nią już dawno zaopiekował. Z dwóch równocześnie wysłanych jedna doszła 6 czerwca, a drugiej ani widu, ani słychu. Niestety, sklep chyba wierzy w Royal Mail i śle jako przesyłki nierejestrowane. A u nas... nierejestrowana to jakby jej nie było.

niedziela, 18 czerwca 2017

631.Wieżowiec

Długi weekend właśnie się kończy. To było o wiele za mało, aby szurnięty chomik przestał przebierać łapkami, zdjęty ze swojego kołowrotka, ale dość, żeby zauważył, z niepokojem rzecz jasna, że chyba się właśnie zajęcia w roku szkolnym kończą, czy też jak to się potocznie, choć błędnie, mówi - rok szkolny kończy. Oceny powystawiane, więc zostaje już "tylko" papierkowa robota: sprawozdania jak się przebierało łapkami i plany jak się będzie nimi po wakacjach przebierać, żeby kołowrotek piękniej, efektowniej i w ogóle bardziej wypaśnie się obracał. A tratwa Meduzy z każdym jego obrotem zmieniała się w karaibski wycieczkowiec.

Dla swojej przyjemności i na pohybel krytykantom wytykającym, że tylko "praca i praca" kupiłem sobie dwa filmy z zamiarem obejrzenia. Obejrzałem jeden, bo okazało się, że "Star Trek. W nieznane" to dopiero trzecia część serii, więc najpierw wolałbym zobaczyć poprzednie. Kupiłem z sentymentu do dawnych czasów, kiedy kosmiczne przygody kapitana Pickarda & Co. pozwalały mi choć na godzinę czy dwie uciec od smutnej ziemskiej rzeczywistości. Ale też w jakiejś małej cząstce pod wrażeniem błękitnookiego blondaska na okładce (Chris Pine).

"High-Rise" trudno nazwać pokrzepiającym seansem. Kupiłem, żeby zobaczyć grę Toma Hiddlestona, bo nie oglądałem jeszcze żadnego jego filmu, a jest on już bardzo znanym aktorem. Co do fabuły, to nie spodziewałem się czegoś tak pesymistycznego. Ponure obrazy produkuję sam, w dużych ilościach i w pierwszorzędnym gatunku, więc kiedy mam ochotę na film, to wolałbym coś nieco pogodniejszego. Duże wrażenie zrobiły na mnie (nieliczne) ujęcia z tarasów wieżowca, na otaczające je miasto - uczucie wyobcowania, krańcowego zdystansowania. Jak widok z Hornburgu na armię Sarumana w Helmowym Jarze; w sensie wspomnianym, a nie wartościowania. Ostatnimi czasy mam coraz częściej podobne wrażenie patrząc na ludzi i to co się wyprawia w naszym kraju.

piątek, 16 czerwca 2017

630.Między palcami

Pojechałem do Emusia pomóc mu w malowaniu. Oczywiście zaskoczyłem go bladym świtem w pół do dziesiątej. Jakoś tak się krzątał, że nie mogąc już wytrzymać zwłoki, zacząłem oklejać taśmą miejsca niemalowane. Potem pomalowałem obrzeża. Ponieważ Emuś wciąż się krzątał, pomalowałem i środek. Akuratnie i Emuś skończył krzątaninę - koktajl jogurtowo-owocowy zrobił. No to siadłem i wypiłem, bo trzeba było zaczekać aż farba przeschnie. Drugą warstwę już on kładł, spociwszy się przy tym jak ruda mysz.   
- Nie sądziłem, że to taka ciężka praca! - wygłosił zdumiony po zakończeniu. Posprzątaliśmy, ustawiliśmy meble na ich miejscach i zebrałem się do wyjścia. Na odchodnym zaproponował, żebym mu śmieci wyrzucił. Zaproponowałem mu, że go kopnę. Nie chciał.
Zapotrzebowałem farbki. Zajrzałem na stronę sklepu, żeby się upewnić, czy w ten bożocielny łikend są otwarci w zwykłych godzinach. Ze zdumieniem zobaczyłem zupełnie inny adres. Aż mnie naszła wątpliwość, czy to aby ten sam sklep, czy może strony mi się pomyliły? Szukając w necie potwierdzenia odkryłem, że to nie tylko ten sam sklep, ale przenieśli się w nowe miejsce w końcu maja zeszłego roku. Wciąż nie mogę w to uwierzyć, bo byłem święcie przekonany, że robiłem u nich zakupy jakoś na jesieni! A to musiała być wiosna! Dobry Boże, dawno nie doznałem podobnego wstrząsu temporalnego... Jak ten czas nieprawdopodobnie leci. Mi się zdaje, że robiłem zakupy dopiero co, po krótkim zastanowieniu - no parę miesięcy temu... zaraz, ale to już czerwiec, no to kilka miesięcy temu, ale najpóźniej na jesieni. A to rok przeszło minął! I tak ani się człowiek obejrzy jak mu życie między palcami przeciekło...

czwartek, 15 czerwca 2017

629.Belfersprint

Intensywna praca - wystawić przewidywane oceny roczne ponad dwom setkom bambini. A przed tym jeszcze pooceniać donoszone do ostatniej chwili projekty, namierzyć i obudzić ostatnie śpiące królewny do napisania jakichś brakujących prac rodzaju różnego - stosownie do zasług indywidualnych. W tak zwanym międzyczasie: omawianie różnych przypadków przedmiotowo-wychowawczych z innymi nauczycielami, rejestrowanie i zaspokajanie zapotrzebowań dyrekcji i zespołów (zadaniowych) na różne zestawienia, poszturchanie własnych zespołów do wykonania naszych zadań, załatwianie rodziców wpadających przez cały dzionek boży, rzecz jasna bez umówienia i uprzedzenia. Na deser jeszcze długa rozmowa z dzieciakiem, który się nie bardzo wyrobił na zakręcie przez życie zafundowanym, i tłumaczenie mu: co jest naprawdę ważne, a co mniej, dlaczego stawianie sobie poprzeczki na niemożliwych poziomach jest głupie i szkodliwe, czemu nie należy słuchać głupców itd.

A to wszystko w akompaniamencie narastającego koszmarnego bólu głowy i nudności. Pod koniec miałem wrażenie, że nie dam rady choć pobieżnie przeczytać jednostronicowej dobrej pracy uczniowskiej.  W autobusie kalkulowałem całą drogę, czy dam radę dojechać, czy nie zacznę rzygać, albo czy nie zasłabnę. Nie wiem co to było - infekcja jakaś, czy migrena, czy spięcie mięśni pleców czy inna franca. Być może stres. Do wieczora trzymało i o 19. zrezygnowany położyłem się do łóżka. O 23. obudziłem się, wziąłem ostatnie Solpadeiny i po pewnym czasie, kiedy zaczęło wyglądać na to, że być może zaczynają działać... Nie będzie nagrody za prawidłową odpowiedź... :-( Odpaliłem kompa, do poczty - gdzie miało dziecko przesłać ostatni projekt, przeczytać, ocenić, do dziennika. I do bloga się wysmarkać z boleści i głupoty.

A jutro rano do Emusia pomagać w malowaniu pokoju. A... nie, to już dzisiaj.

poniedziałek, 12 czerwca 2017

628.Fale przebudzonych

Od rannego ranka jak w młynie - klasa nie zdąży wyjść z sali, a już się tłoczą interesanci. Dzwonek i muszę interesantów wypychać, żeby lekcję poprowadzić, a i oni żeby na swoje lekcje dotarli. Na poprawy - przelewający się tłumek pisarzy. Na korytarzach zaś wyrywanie uśpionych z błogiej nieświadomości i uświadamianie, że nie, jeszcze nie zdają.  Legion przebudzonych runął liczny, jakby się nekromanta do Wólki Węglowej dorwał. 

Druga fala, którą pierwsze aluzje mailowe zwiastują, to rodzice w pośpiechu organizujący choroby, zdarzenia losowe, uśmiercający babcie i dziadków, a raczej - szykujący papiery na to, żeby ratować swe pociechy przed jedynkami i repetami. Gdyby wykreślić krzywą zdrowia naszych uczniów, to w drugiej dekadzie czerwca nurkowałaby jak Sztukas. 

Ostro w górę za to pnie się inna krzywa - wiary w pociechy i znajomości ich kompetencji przez rodziców, wyrażana deklaracją brzmiącą jak "Ani kroku w tył!" - Ja znam moje dziecko i jego możliwości i wiem że umie na dwójkę! W tle zaś pobrzmiewa bojowa melodia "Ja jako matka".

A przede mną stosik prac do sprawdzenia. 

A Martini z sokiem czarnoporzeczkowym smakuje doskonale, lepiej niż z pomarańczowym.

niedziela, 11 czerwca 2017

627.Rechotek podświadomości

Wyćwiczony umysł zbudził mnie parę minut po szóstej, ignorując budzik nastawiony na ósmą. Aby choć trochę zregenerować stary organizm postanowiłem dospać te parę kwadransów. No i niespodzianka... 
Zawitałem do mojej starej szkoły. Chciałem wejść w nadziei, że może dowiem się czegoś o wolnej posadzie. Zaskoczony stwierdziłem, że zamiast drzwi wejściowych jest świeżo wstawiony mur. No tak, przecież już po dzwonku. Przypomniałem sobie o bocznym wejściu - tam drogę zastąpiła cerberka-woźna, która przyjęła moje wyjaśnienie, że nie jestem umówiony z panią dyrektor, ale chcę się udać do sekretariatu. Wręczyła mi mały płaski klucz (po co?) i przyjęła obojętnie moje zapewnienie, że wiem gdzie to jest, bo już tu bywałem.
Ruszyłem szerokimi korytarzami i schodami (które nieraz mi się śniły), ale nie wiedzieć czemu, nawet tego nie zauważywszy, ominąłem sekretariat i trafiłem w przybliżone okolice pokoju nauczycielskiego. Tam mijałem grupki uczniów rozkładających się do lekcji, jakoś dziwnie, jakby korytarz płynnie przechodził w salę lekcyjną. Nagle podszedł do mnie młodszy ode mnie dość nijaki mężczyzna i zagadnął. Z tego co mówił wynikało, że spotkaliśmy się przelotem na jakiejś konferencji czy szkoleniu i zapamiętał mnie; ja jego nie bardzo, nawet nie kojarzyłem że tu uczy. Zaczął opowiadać o robieniu modeli statków, że będzie robił jakiś wielgachny model i nagle przerwał nam jakiś jego uczeń, któremu kazał usiąść i napisać coś tam. Kiedy uczeń napisał, przyszły dwie nauczycielki i jedna z nich wziąwszy tę pracę, zaczęła na niej zamaszyście podkreślać i skreślać. Praca, na ile mogłem dojrzeć była skąpa, ale z odczytywanych przez nią na głos fragmentów mogłem się zorientować, że coś tam uczeń wie i potrafi i u nas to by z tym się spokojnie prześliznął. Kobieto, przyszła byś do nas popracować, to byś zrozumiała co to znaczy słaby uczeń i kiepska praca. Zaczęła się przerwa, korytarze  zaludniły się uczniami i... dźwięk dzwonka mnie wyrwał z sennej fabuły. Budzik. 
Na wpół obudzonemu jeszcze przyszedł mi na myśl mój historyk z tej szkoły - dziś dość znany, co nie znaczy powszechnie lubiany i akceptowany naukowiec. Kiedy parę lat temu zobaczyłem go na wykładzie w jakiejś szkole, dotarło do mnie, że faktycznie był on moim mistrzem - w tym sensie, że bezwiednie wzorowałem się na nim, w tym jaki powinien być nauczyciel; był wzorem który przyjąłem. Dziś oczywiście wiele rzeczy zmieniłem, wzbogaciłem, przez te lata jednak jakoś tam nieustannie pracuję nad swoim warsztatem, ale rdzeń pozostał z mistrza zaczerpnięty.
To także uświadamia mi, co nie raz usłyszałem od niektórych uczniów, że marnuję się w tej szkole. Mam potencjał do pracy z lepszymi uczniami, chętniejszymi i predysponowanymi do pracy w moim przedmiocie. Cóż z tego, kiedy rekrutujący dyrektorzy patrzą tylko w papiery i podyplomówka to dla nich ein Papier fetzen. Tego, że się nieustannie dokształcam i co roku czytam więcej opracowań naukowych niż większość moich koleżanek po fachu przeczytała od skończenia studiów, przecież nie widać. Miałem koleżankę, która prowadziła lekcję tylko z vademecum maturalnym schowanym w uchylonej szufladzie biurka. Kiedy pewnego dnia uczniowie zrobili jej kawał i przełożyli gdzie indziej to vademecum, to się lekcja nie odbyła. Klasówek nie czytała, a oceny za nie stawiała wedle sympatii do ucznia (podobno uczniowie to sprawdzili pisząc dyrdymały w pracach). Lecz w rekrutacji, to ona byłaby bardziej kompetentnym nauczycielem dystansującym mnie z łatwością, bo Magister Historii, a nie jakiś tam podyplomówkarz.

Wiem, że niewiele jest rzeczy bardziej nudnych od opowiadania swoich snów, ale jakoś dziś czemuś miałem taką upierdliwie nieodpartą potrzebę. Tak że pardon, PT Czytelnicy.

sobota, 10 czerwca 2017

626.Nad Morzem Śródziemnym

Czytam równolegle " Historię Wenecji" Norwicha i "Barbarzyńcę w ogrodzie" Herberta. Do tego układam puzzle z widoczkiem z Santorini. Dzięki Google'owi mogę sobie podglądać i zaglądać w opisywane miejsca - niezrównana możliwość! Letnia pogoda sprzyja przenoszeniu się w myślach na owo dalekie południe. Szkoda, że tylko w myślach. Schwester miała jednak więcej szczęścia do wojaży niż ja, może dlatego między innymi, że miała z kim jeździć?

Brak prac do sprawdzania czyni mnie nerwowym - nie umiem sobie znaleźć zajęcia. Tym bardziej, że wiem przecież że już w poniedziałek zlecą się spanikowani z ostatnimi pracami do zaliczenia i projektami do oceny, więc czeka mnie sporo roboty.

Kolejny z galerii moich ulubionych typów - "młody Janusz / młoda Grażyna"
  • zrazu przyczaja się i jako tako robi co do niego należy,
  • z iście cebulowym sprytem stara się rozgryźć system,
  • dochodzi do wniosku, że już w małym palcu ma to jak system działa, przystępuje więc do jego ogrywania, najczęściej naturalnie w postaci olewania pracy, zwykle w wariancie pogardą okraszonej satysfakcji: "I co mi zrobisz?"
  • pod koniec roku dokonuje odkrycia, że chyba jednak nie wszystko wziął pod uwagę i na wrażliwym odcinku (czyli uzyskaniu promocji) jednak wystawił gołą sempiternę pod ostrzał,
  • zaczyna protestować i złorzeczyć: "Kto to widział?!" "Jak tak można?! To niesprawiedliwe!" "Tego w żadnej szkole nie ma!" "Jak przychodziliśmy do tej szkoły, to tego nie było, więc nie można zmieniać jak już tu jesteśmy!" "Coś takiego to chyba gdzieś jest zakazane." "My, uczniowie..." "Do kogo można iść na skargę na to?"
  • Kryteria są proste i jednoznaczne, ale nasze Januszki i Grażynki po prostu odpaliły sobie na maksa myślenie życzeniowe i owe kryteria wyparły zgodnie ze starą rzymską receptą: jak ci coś nie pasuje, to po prostu zignoruj to.
  • W takich chwilach żałuję, że jestem belfrem i nie mogę zapisać stosownego medykamentu, wprawdzie do leczenia objawowego tylko, ale i to kusi. "Maść na ból dupy" się nazywa, dostępny w necie.

czwartek, 8 czerwca 2017

625.O kłodę pływającą

Ten rok się jeszcze nie skończył, a mnie już przygnębiające myśli na temat przyszłego opadły. Czuję się jakby mnie coś podduszało.
Ostatnie prace przede mną. No, prawie ostatnie - jutro jeszcze jakieś ciężkie przypadki będą walczyć o wdrapanie się na pływającą kłodę i po niedzieli też się paru przebudzonych last second zapewne pojawi.

Uwielbiam stworzenia takiego pokroju: 
  • do ferii zimowych jaka-taka praca, między 2 a 3;
  • od ferii - nauka ulokowana w miejscu analnym, na lekcjach krzyżówki, fon&net, pielęgnowanie kariery, uwagi by się wziął do pracy czy choćby uważania - ustawicznie ignorowane;
  • trzy tygodnie przed końcem demonstracyjnie pilne notowanie na lekcjach i głośne zapewnienia jak bardzo zależy mu na ocenach i poważnym traktowaniu;
  • przed decydującą pracą klasową - przymilanie się na przerwie w takim stylu, że przychodzi na myśl potrzeba przemysłowego detergentu, żeby się po tym domyć;
  • po klasówce scena z płaczem i foch-dramat, bo praca była inna niż sobie dziecię założyło (gdy wystarczyło posłuchać, jak wyjaśniałem w jakiej formie się odbędzie);
  • ponieważ klasówka ledwie, ale zaliczona, to już na kolejnych lekcjach - ani widu, ani słychu delikwenta. "-A gdzie Jasiek? Przecież przed chwilą na przerwie go widziałem. - Do domu poszedł."

wtorek, 6 czerwca 2017

624.Znieczulica

Po czym poznać, że koniec roku już na wyciągnięcie ręki? Po tym, że zaczyna się "zabieranie papierów". Niektórzy lepiej sytuowani godzą się wreszcie z myślą, że ich pociecha jednak chyba może nie bardzo zdać, ergo dotychczasowe sposoby w rodzaju: nie widzimy problemu, podlizujemy się lub grozimy nauczycielowi, nalegamy na wychowawcę itp. - jednak nie podziałały. Flancują więc latorośl do prywatnej szkoły, która wiedząc doskonale, że "pieniądz idzie za uczniem" solennie obiecuje, że wyciągnie z tych murowanych jedynek na promocję do klasy kolejnej. A że jest to dobra szkoła, to taki cud robi z łatwością i od ręki. Tydzień lub dwa do końca to czasu aż nadto. Zła tratwa Meduzy nie umiała, a prywatna, jak mawiają we francuskiem Paryżu - włala!

Człowiek całe życie się czegoś uczy a czasem i czegoś nieuświadamianego o sobie się dowiaduje. Ja na ten przykład dowiedziałem się dziś, czym się cechuję na co dzień. Uświadomiło mię w tym dziecię pewne dramatycznym wezwaniem, bym się wyzbył "swojej zwykłej znieczulicy" (i zrobił natychmiast to czego ono się domaga). 

niedziela, 4 czerwca 2017

623.Parada i zjazd

Parada Równości przeparadowała się po Śródmieściu. Przez myśl przemknęło mi bardzo nieśmiałe czy by się nie wybrać, ale było jasne, że nie ma to sensu. Ogólnie nie przepadam za pochodami, znajomych z którymi mógłbym pójść - nie mam, a samemu w takim tłumie z rosnącym poczuciem wyobcowania - jakoś żadna frajda. Wiem że się forumowicze skrzykiwali pod fontannę, ale właściwie prawie nikogo stamtąd nie znam i czułbym się też obco; poza tym z forum wycofałem się czas jakiś temu. Przykra ta moja ułomność społeczna, podziwiam ludzi z łatwością nawiązywania kontaktów. 
Od rodziców wróciłem szerokim łukiem, nieplanowo wszedłem na drogę, którą pokonywałem przez 4 lata do liceum. Ta sama, niezmieniona od nieboszczki komuny, nawierzchnia. Z głębin lochów pamięci dobiegł stłumiony skowyt wspomnień. 4 lata stresu. Wejście na drogę zmarnowania sobie życia. Niedawno minęła okrągła rocznica mojej matury. Na szczęście tej chyba nie świętowano, albo tylko nie dotarła do mnie informacja zjazdowa. Dzięki temu nie musiałem odmawiać udziału. Nie mam ochoty spotykać się i rozmawiać (praca, dzieci i podróże) z ludźmi już całkowicie obcymi, a wspomnień licealnych, do których chciałoby się wracać raczej nie mam. Tempi passati.

piątek, 2 czerwca 2017

622.Mądrość kupy

Już tylko półtora tygodnia na zbieranie ocen i trzy tygodnie do zakończenia zajęć. Oraz 5 tygodni do rozpoczęcia urlopu. Kiedy odeszły klasy trzecie, dni mijają jak z bicza strzelił. Martwi mnie trochę brak większej reakcji zagrożonych w kierunku napisania brakujących prac - wolałbym na koniec nie sypnąć jedynkami jak z cekaemu. A mniej więcej od Wielkanocy przyszłość narodu raczej sobie naukę odpuszcza. Zasięgnięcie wśród nich języka przyniosło szczerą odpowiedź: "Niektórym zależy na ocenach, więc się uczą i z wielkim trudem wyrabiają, a ci co się nie uczą, to się nigdy nie uczyli i jakoś się udawało." Cóż, mądrość kupy - kupą mości panowie! wszystkich nie obleją!

Propaganda sukcesu w rozkwicie. Szkoda tylko, że nie powstrzyma to nurkowania w rankingu w coraz niższe rejestry. No, ale o tym, żeby zacytować klasyka: "nie będziemy rozmawiać!". Zamiast tego mamy lans i e-bogactwo "patrzcie, ile się u nas dzieje!", co ma zapewnić nam sukces.

Tak sobie dziś jakoś pomyślałem, że wszystko sam "wokół siebie" ogarniam, że nawet nie wiem jak to jest, jak się ma kogoś, z kim można dzielić zadania.