Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 30 lipca 2017

650.Don Camillo w Karbali

Paczka (paczuszka) z książkami dotarła więc mogę sobie poczytać coś innego niż literatura naukowa. To oczywiście pewna przesada, bo od nastu dni do snu czytam sobie (znowu) opowiadania Guareschiego o don Camillu. Lubię ten ciepły pogodny ton, ten klimat wyrozumiałego pogodzenia się z życiem takim, jakie jest. To coś czego wciąż nie potrafię osiągnąć, choć jeszcze 10 lat temu wydawało mi się, że się pogodziłem ze swoim losem i zaakceptowałem życie jakie potrafiłem sobie stworzyć. Niestety to była iluzja, najpewniej zbudowana na wyparciu i wmówieniu sobie że jest dobrze, bo lepiej nie może być. Cóż więc dzisiaj mamy? Tylko nieutulony w sercu żal.

Przeczytałem "Legion" Sandersona - króciutką powieść, która zda się, ledwie przekroczyła granicę, za którą nie da się już nazwać nowelki opowiadaniem. Dość zabawny pomysł - bohater i narrator tworzy w swojej świadomości postaci obdarzone specjalistyczną wiedzą i umiejętnościami, które pomagają mu w rozwiązywaniu spraw. Ot, błahostka w sam raz na letni wypoczynek.

Kolejne "Sandersony" czekają w kolejce. Jako przerywnik obejrzałem "Karbalę" - biorąc pod uwagę znikomy budżet i długą przerwę w kręceniu filmów batalistycznych w Polsce, to film udał się całkiem dobrze. Znośne kino klasy B, tzn. "od razu do telewizji i na DVD". Szkoda, że nie stać nas na kręcenie z rozmachem i talentem filmów wojennych, względnie historyczno-wojennych, bo w naszej historii tematów mamy pod dostatkiem i fajnie byłoby sobie pooglądać obrazy tego, co mogliśmy sobie tylko wyobrażać na podstawie lektury tekstów.

czwartek, 27 lipca 2017

649.Dunkirk

Poszedłem sobie wreszcie na "Dunkirk" Christophera Nolana. Jestem trudnym widzem filmów wojennych, w szczególności tych osadzonych w realiach II w. św., bo wymagam nie gwałcenia realiów, a z tym bywa bardzo różnie, tzn. na ogół źle.

Ten film jednak trochę mnie zaskoczył, gdyż okazało się, że ewidentne niezgodności nie przeszkadzają mi w odbiorze, a cały film mi się generalnie podobał. Podobał klimatem, emocjami, estetyką obrazu, a nie rekwizytem czy konstrukcją fabuły, a jednak to wystarczyło. Wiedziałem przed seansem, że będą kłuły w oczy powojenne okręty, rażąco różne od swoich drugowojennych poprzedników, wiedziałem, że dadzą po oczach hiszpańskie "Buchony" udające Messerschmitty Bf-109E, ale zniosłem to nadspodziewanie dobrze. Film się broni, tylko trzeba o nim myśleć jako o filmie o wojnie, a nie filmie historycznym, czy filmie wojennym. Film o wojnie - to znaczy film o ludziach i ich emocjach, o tym co wojna z nami robi.

Film ten zmusza także do pewnego wysiłku, gdyż fabuła nie jest liniowa, lecz poprzeplatana i oglądamy pewne zdarzenia parę razy, lecz z różnych punktów widzenia.

Parę razy w trakcie seansu przyszedł mi do głowy Brexit... ;-)))
Nie jestem pewien co się stało z "Gibsonem"... :-(

W sumie - warto iść.

Znalazłem ciekawostkę: wśród tzw. flotylli drobnoustrojów, czyli małych prywatnych jachtów, łodzi i kutrów, które wzięły udział w "operacji Dynamo" (czyli ewakuacji z Dunkierki) był jacht "Sundowner" kierowany przez właściciela - Charlesa Lightollera, który był 2. oficerem "Titanica".

wtorek, 25 lipca 2017

648.Belgravia i Poldark

Mam cichą nadzieję, że moja pusta głowa da sobie wreszcie spokój i czwarty dzień już nie będzie boleć.

Przeczytałem "Belgravię" Juliana Fellowesa - zgrabna powieść, w sam raz na urlopowe nudy. Akcja toczy się w I połowie XIX wieku w Belgii i w Anglii, w wyższych sferach społecznych. Nie wiem czy to zamierzony efekt, czy po prostu Fellowes ma taki styl, ale miałem poczucie, że nie tylko czas akcji jest w przeszłości, ale i cała książka. Dość powiedzieć, że w trakcie lektury parę razy przyszedł mi na myśl Dickens. Oczywiście, zastrzegam stanowczo! "Belgravia" to nie taka naftalinowa ramota jak dzieła wspomnianego (tym bardziej, że mam pewne wątpliwości czy są jakieś polskie tłumaczenia Dickensa mające mniej niż sto lat), ale jednak czuje się ten swoisty powiew klasyki. Nie chciałbym tym kogoś zniechęcić, bo książkę czyta się dość dobrze, a można by i tak to ująć, że Fellowes zadbał o pewną harmonię między czasem akcji i sposobem jej opisania, czyli innymi słowy - zadbał o klimat powieści. Mam tylko niejasne wątpliwości co do tłumaczenia, że mogłoby ono nadać większej płynności lekturze - miałem poczucie pewnego skrywanego tarcia w trakcie czytania.

Niekontaktującą kropkę w klawiaturze naprawiłem podkładając pod klawisz maleńką plastikową kuleczkę. Śmiga!

"Poldarka" obejrzałem trzy odcinki. Aidan Turner bardziej mi się podobał w "Hobbicie" i w "Być człowiekiem", ale i tak wygląda dobrze. Opowieść nie porywa, nie wciąga bardzo, ale daje się oglądać. Widać staranie twórców, żeby pokazać realizm brudu. Dobrze że nie doszliśmy jeszcze do ścieżek zapachowych w filmach.
Nie szukałem wpadek, ale jedna mi się rzuciła w oczy - kiedy Ross (tytułowy Poldark) schodził po drabinie do kopalni można było zobaczyć jak drabina jest z angielską solidnością przytwierdzona do ściany... za pomocą zupełnie nie XVIII-wiecznej stalowej śruby z podkładką - prosto z półki w B&Q czy Screwfixie. 
Stałym elementem każdego odcinka jest konna galopada Rossa krawędzią kliffu - z lewa na prawo, albo z prawa na lewo, co najmniej jedna na odcinek, ale ma się wrażenie, jakby było ich kilka - wszystkie tak samo wyglądające. Troszkę to (te sceny, nie całość) zalatuje klimatem harlekinowego romansu w miękkiej okładce.

Estetyczny jest szwarccharakter - George Warleggan grany przez Jacka Farthinga, którego bardzo ładnie ucharakteryzowano, tak, że wygląda o wiele lepiej niż normalnie.


Swoją drogą rozbawiło mnie troszkę, że złego bankiera gra facet o takim nazwisku. Farthing to ćwierćpensówka, a były okresowo bite monety i ćwierćfarthingowe. Kiedyś czytałem, jak sądzę żart, że ćwierfarthingówki bito specjalnie dla Szkotów, żeby mieli monetę do wrzucania na ichnią tacę w kościele.

niedziela, 23 lipca 2017

647.Kapryśna kropka

Dzień do dnia podobny jak dwie krople wody, muszę w kalendarz patrzeć, żeby sobie zdać sprawę jaki jest dzień tygodnia; a każdy przybliża koniec urlopu.

Zdechło się w końcu klawiaturze po latach wiernej służby, trzeba było więc dzisiejszym rankiem potruchtać po nową. Tym razem idąc z duchem postępu i wygody sprawiłem sobie bezprzewodową (nieboszczka była jeszcze na złącze PS/2...). Niestety ma mankament - szwankuje klawisz kropki, irytujące. 

Nastrój marny - lato ze wszystkimi swoimi widokami to nie jest okres pozytywnie działający, raczej pogłębia smutek.

Na wieczór będzie "Poldark" - zobaczymy czy mi się spodoba.

piątek, 21 lipca 2017

646.Żalenie i zalanie

Hrabiostwo Granthamowie wydali ostatnią córkę za (b.dobry) mąż, Thomas wreszcie awansował i Batesowie doczekali się potomka. A serial "Downton Abbey" dobiegł końca. Troszeczkę smutno przy pożegnaniu, zwłaszcza że bardzo ładnie skomponowano ostatnie kadry - z "Auld Lang Syne". Pożegnanie z minionym nieodwołalnie światem belle époque.

Lecz nim to nastąpiło, rankiem prawie zbudził mnie telefon. Ponieważ było to grubo przed porą levée Emusia, jasnym było że coś się musiało stać. Został napadnięty przez gang znany jako hydraulicy z administracji, którzy rzucili nań podejrzenie, że zalewa sąsiadów. Takie podejrzenie + fachowiec z administracji = prucie glazury i zniszczenie wystroju wnętrza. Wprowadziło to biednego Emusia w stan zbliżony do paniki, jako że było to jego pierwsze w życiu zetknięcie się z takim zjawiskiem. Uspokoiłem jak umiałem, ale asysty przy konsylium i rozkrojeniu pacjentki (tj. łazienki) odmówiłem, bo musiałem wtedy podjechać do rodziców zrobić im małą naprawę w mieszkaniu. Dogodny zbieg okoliczności.  

Może nie powinienem grymasić i cieszyć się że w ogóle dzwonią (M&M), a nie nosem kręcić, że tylko z jakimś interesem... Ale czasem nie mam już siły.

środa, 19 lipca 2017

645.Powrót komuny

Odchorowuję (w dosłownym sensie) poranne niusy z nocnych obrad Sejmu. Nie wiem już co gorsze: czy to że rządzi nami człowiek obłąkany i opętany nienawiścią, czy to że tak wielu go wychwala lub przynajmniej akceptuje, czy też to że z premedytacją niszczy się nasze związki z cywilizacją europejską i spycha w kierunku azjatyckiej dyktatury?

Doskonale to ujął Karol Modzelewski: była komuna czerwona, teraz wraca czarna. Ja bym może powiedział, że nie tyle czarna, a biało-czerwona. Bo ten katolicyzm to tylko taki ideologiczny parawan, analogiczny do komunizmu za Gierka i Jaruzela, w którego już nikt liczący się z ekipy władzy nie wierzył i nie traktował poważnie. A w rzeczywistości chodzi o nieskrępowaną niczym władzę w naszym plemieniu.

Zbudowano mit, że prawie wszyscy chcieli upadku komuny, demokracji i wstąpienia do Unii. Uczniowie robili wielkie oczy, kiedy pokazywałem im frekwencję w wyborach do Sejmu w latach 80. i 90. Więcej niż 1/3 naszego społeczeństwa nie chciała i nie akceptowała zmian po 1988 r. Im dobrze, swojsko było w PRL, kiedy było wiadomo kto jest u władzy, jak się do niej dostać, jak załatwić co tam trzeba, jak się ustawić do robienia kariery itp. Świat był czytelny i przewidywalny i przez to pewny. Demokracja oznacza, że co wybory to trzeba by się go na nowo uczyć - komu dać, komu nie dać, z kim trzymać, na kogo stawiać, pod kogo się podczepić, żeby ciągnął w górę... Od XVI w. nasze społeczeństwo było budowane na osnowie klientelizmu, z krótkim przerywnikiem zaborów, choć właściwie w rosyjskim przetrwał, tylko w nieco zmienionej formie. Wiadomo było: kto jest patronem, co musisz zrobić żeby być klientem i co możesz z tego mieć. Jak się właściwie ustawisz, to na całe życie jesteś ustawiony.

1989 rok oznaczał zaburzenie tej prostej i czytelnej struktury społecznej. Jak tu się ustawić, kiedy co i rusz nowe wybory i nowi ludzie u władzy? Kto może być patronem? Jak długo uciągnie? Jak tu karierę, czy choćby pomyślność życiową na takim zmienym gruncie budować? 
Dla wielu ludzi ten nowy świat jest tak obcy, że często nawet nie potrafią określić dokładniej co im nie pasuje, lecz wiedzą i czują że on nie jest ich. Dla nich to co się dzieje teraz to prawdziwe "dobra zmiana", a ci którzy się jej przeciwstawiają to samo zło, nie mające żadnych praw. 

Dobrze ilustruje tę mentalność wypowiedź pisowskiego eks-senatora i obecnego członka Trybunału Stanu Piotra Andrzejewskiego - prawnika, człowieka wykształconego i, wydawałoby się, kulturalnego: "opozycja to jest zorganizowana grupa przestępcza" i "tylko wielkiemu miłosierdziu tych, którzy rządzą, Jarosława Kaczyńskiego i chęci utrzymania stabilnego państwa i prawa w Polsce, zawdzięczamy to, że ta grupa, która może nosić charakter grupy zorganizowanej przestępczości, nie jest postawiona w stan oskarżenia". To znakomita ilustracja przerażającej mentalności antydemokraty, człowieka dla którego ci co się z nim nie zgadzają, co mają inną wizję cywilizacyjną Polski są przestępcami, których należałoby uwięzić. Do tego oszałamia poziom zakłamania człowieka płynnie stwierdzającego wolę utrzymania stabilnego prawa w Polsce przez ekipę, która to prawo właśnie gwałci i rujnuje. Właściwie to chyba nawet nie zakłamanie, tylko kompletne zaburzenie postrzegania rzeczywistości i swojego działania. Wreszcie wychodzi instrumentalne pojmowanie prawa: skoro to przestępcy, to należałoby ich poddać prawu, a tu okazuje się, że decyduje wola decydenta, to od niej zależy czy ktoś poniesie konsekwencje swoich czynów, czy nie. Przestępcą jest ten, kto się nie podoba władzy, a nie ten kto popełnił przestępstwo.

niedziela, 16 lipca 2017

644.Talerze i marszałek Saski

Stare kości coraz częściej dają do zrozumienia, że są już stare. Trzeba by wykrzesać z siebie motywację do regularnych ćwiczeń, ot, takiej rozruchowej gimnastyki, bo na nic poważniejszego się nie zdobędę. Pozytywne odkrycie z dziś - nowe talerze o średnicy nominalnej 28 mm doskonale pasują do moich starych gryfów o średnicy faktycznej 28-29 mm.

Czytam sobie pracę generała Colina o taktyce piechoty w XVIII wieku i z niejakim zaskoczeniem odkryłem, że popularna opowieść o tym, że dopiero rewolucja francuska ze swoimi masami kiepsko wyszkolonych i pełnych zapału żołnierzy wymusiła odejście od taktyki liniowej i zastąpienie jej nową taktyką kolumnowo-tyralierską, jest nieprawdziwym uproszczeniem. Pomysły masowania piechoty w kolumny oraz rozsypywania strzelców w tyralierę były we Francji głoszone i stosowane w praktyce na długo przed rewolucją, nawet przez takie autorytety, jak marszałek de Saxe. Trzeba będzie skorygować nauczanie. Historia semper viva!
Swoją drogą - marszałek wspaniały ma portret pędzla Maurice'a Quentina de la Toura - ta plastyka, to spojrzenie! Ta miękkość stali - na pancerzu i w oczach! I ciekawostka - błękitna wstęga Orderu Orła Białego, z jej charakterystycznym "odwrotnym" zawieszeniem. Dla niezorientowanych w genealogii, Maurice de Saxe był nieślubnym synem naszego króla Augusta II Mocnego, a zarobkował jako francuski wojskowy.


czwartek, 13 lipca 2017

643.Kara dla Polski

Rankiem, w ulewie podróż do IKEI. Wedle Meteo.pl koło jedenastej miało przestać padać, ale jeszcze godzinę później lało i wiało jak opętane. Potem do rodziców wymienić im żarówki - dali się namówić na ledowe w miejsce starych żarnikowych. Dla ojca wiadomość, że nowe ciągną 1/5 tego prądu co stare, była bardzo atrakcyjną. Dodatkowo, kiedy uznał, że nowe znacznie lepiej oświetlają jego twarz w łazience, był już całkiem usatysfakcjonowany.

Przy okazji po sąsiedzku nabyłem sobie dwa sezony "Downton Abbey". W połączeniu z  nadchodzącymi pocztą paroma książkami będą mi zapewniały kulturalne zajęcie na urlopie. Może choć na chwilę oderwę się od ustawicznego smutku.

Poranne wiadomości o zamachu na Sąd Najwyższy porażają. Abstrahując od politycznych sympatii czy antypatii, przecież to oznacza spełnienie jednej z konstytutywnych cech systemu autorytarnego: zaburzenie równowagi w ramach trójpodziału władz i dominujące wzmocnienie władzy wykonawczej kosztem sądowniczej i ustawodawczej. A to durne społeczeństwo nic. To pokazuje, czy wręcz udowadnia, że komuna ludziom się nie podobała nie dlatego, że była niedemokratyczna, ale że była nieskuteczna w zapewnianiu im oczekiwanej stopy życiowej. Wiedział o tym Janos Kadar tworząc na Węgrzech swój "gulaszowy komunizm" i najwyraźniej Kaczyński i z tego wzorca lat 60. i 70. zaczerpnął.

Wciąż kocham ten kraj i nie umiem sobie wyobrazić emigracji, lecz - ten naród...! Boże miłosierny, dlaczego?! dlaczegoooo?!! Na Egipt zesłałeś plagi - OK, miałeś widać swoje powody, np. rozkręcenie kariery Mojżesza. OK, plagi - rozumiem. Ale dlaczego na Polskę zesłałeś Polaków??? Czy nie masz poczucia, że to jednak pewna przesada?

środa, 12 lipca 2017

642."Radości"

Kolejność przypadkowa.

Odkrycie na przystanku - w strugach ulewy - że zmieniła się organizacja transportu miejskiego i do IKEi już nie dojadę z Bankowego linią 190.
Konieczność częstszego niż zwykle zajrzenia do rodziców.
Przykry przytyk M.; co z tego że pewnie nawet nieuświadomiony, skoro akurat od niej można oczekiwać znacznie więcej niż od zwykłej mielaczki ozorem.
Wciąż rwany sen.
Smętna konstatacja, że już za kilka tygodni zacznie się chudość finansowa; jakby teraz obfitość była...
Uwaga nie zaprzątnięta pracą wakacyjnymi widokami przypomina o pustce i gorzkiej samotności.
Dziś sobie pomyślałem, że trochę szkoda, iż nie muszę iść do pracy.

poniedziałek, 10 lipca 2017

641.Praindoeuropejczycy?

Patrzę z rosnącym zniechęceniem i niesmakiem na to co się w naszym kraju dzieje. Wygląda na to, że żyłem złudzeniem, iż ciemna i ograniczona część naszego społeczeństwa jest bardziej faktem historycznym niż grupą zdolną jeszcze wywrzeć realny wpływ na nasze losy. Ludzie tworzący i podtrzymujący mit sarmatyzmu "we dworkach" i ludzie wierzący w zabobony oraz w potęgę kołtuna (plica polonica) "po chałupach" zlali się w jedną masę społeczną - zalęknioną, ograniczoną, chciwą, zawistną i nienawistną, formalnie tylko schrystianizowaną, a w istocie przepojoną plemienną magią. Nie myślą, lecz czują - instynktem, dziedziczonym postrzeganiem świata; nie rozum, lecz emocje nimi powodują. Nie chcą wiedzy, odrzucają ją, jako zbędny balast, bądź zagrożenie dla spójności ich wyobrażeń o świecie. Nie znają naszej historii i znać jej nie chcą, zamiast niej przyjmują mity o niej. Mity, które pełnią funkcje plastra na kompleksy i taśmy spajającej (i znakującej) grupę. Wykształcenie nie jest zdolne tego zmienić - jest tylko cienką zewnętrzną warstwą, formą, dostosowującą się do zaskorupiałej treści. To w istocie ludzie ucywilizowani materialnie, ale nie ucywilizowani kulturowo. Dorobek prawa rzymskiego, humanizmu i oświecenia ich ominął, nie dotknął ich rdzenia, który pozostał plemienny, przedpiastowski, może nawet praindoeuropejski, zamknięty horyzontem rodu, a najwyżej w najlepszym razie opola.

Sceny z wizyty prezydenta Trumpa w Warszawie zdumiewają. Ci ludzie zachowywali się jakby tu jakiś mesjasz nieledwie przybył. Albo książę pan łaskawca nasz, wielce nam miłosierny, z darami przyjechał, które dostatek nam przyniosą, a jakaż promocja wielka dla nas z tego! Widok kobiety z pełną powagą głoszącej, że to wydarzenie jak drugi zjazd gnieźnieński, musi zdumiewać każdego, kto ma jakąś konkretną wiedzę historyczną na temat tamtego zjazdu z 1000 r., i kto widzi, a trudno - wydawałoby się - nie dostrzec, że przecież Trump realnie, namacalnie nie zaoferował nam nic konkretnego, tylko ogólne, nie tworzące wiążących zobowiązań polityczne deklaracje.

Osoba znająca historię stosunków polsko-amerykańskich łatwo zauważy charakterystyczną analogię. Przemówienie Trumpa na tle pomnika Powstania Warszawskiego, zawierające odniesienia do tej tragedii z 1944 r. wywołało euforię wielu ludzi na prawicy. Ich zachwyt, że prezydent Stanów Zjednoczonych wspomniał o Powstaniu budzi zdumienie i podejrzenie, że ich poczucie niedowartościowania i głód uwagi "wielkich" przekracza wszelkie skale. Tymczasem te wzmianki są tylko zbiorem pustych słów, nic nie znaczących realnie, a przypisywanie im wielkiego znaczenia to tworzenie jakiejś kompletnej fikcji w miejsce rzeczywistości.

A gdzie ta analogia, o której wspomniałem? Otóż w czasie II wojny światowej prezydent Franklin Delano Roosevelt przyjął w Białym Domu delegację polskich polityków. Za plecami prezydenta wisiała mapa z granicami przedwojennej Polski, a więc z Wileńszczyzną, Wołyniem, Lwowem itp. Prezydent wygłaszał gładkie okrągłe i puste w istocie zdania zapewniając o swej życzliwości dla Polski i Polaków, jednak o wschodnich ziemiach RP zagarniętych przez ZSRR, nie wspominając ani słowem. Robił z to z pełnym cynizmem, przekonany, że ziemie te należą się Stalinowi, lecz potrzebował głosów Polonii amerykańskiej. 
Nasza delegacja wyszła zachwycona i głęboko przeświadczona o pełnym poparciu Roosevelta i Stanów Zjednoczonych dla odzyskania przez Polskę utraconych Kresów - bo przecież mapa wisiała i prezydent zapewniał o poparciu!

Komplementów "możnych tego świata" jesteśmy wiecznie łasi i nigdy nimi nie nasyceni. Widać to choćby w wywiadach z aktorami czy piosenkarzami - można spokojnie obstawiać, że prędzej czy później padnie pytanie w rodzaju "Z czym się panu kojarzy Polska?" 
A nie przypadkiem słowa: komplementy i kompleksy na tym samym rdzeniu są oparte.

sobota, 8 lipca 2017

640.Pierwszy dzień urlopu

Jak w tytule - wczoraj ostatni raz byłem w pracy. Naturalnie z dziwnym uczuciem wychodziłem - ale jak to? koniec?? dopiero za kilka tygodni tu mam wrócić? czy ja wszystko załatwiłem? czy niczego nie zapomniałem? Oj-ojej. Powinien mi się wyświetlić przed oczami taki znany mem ze Skłodowską-Curie.
W nocy - jak zwykle ostatnimi czasy, spanie na raty.

Pojechałem do Emusia złożyć życzenia urodzinowe. Trochę się wczoraj nachodziłem za prezentem, zaskoczony niewielkim wyborem w stolicy. Dokupiłem do niego bigne w "La Bombonierze" i pojechałem. Prezent - twierdzi że się spodobał. Przy ciasteczkach odkryłem, że Emuś liczy tylko do 4. Otóż podzielił je po równo, po 4 dla każdego. Jednak kiedy nie widział przełożyłem jedno ze swojego talerza na jego, zaś swój talerzyk postawiłem tak, żeby go nie widział. W końcu solenizantowi należy się więcej. Emuś spałaszował z apetytem te włoskie delicje, nie zorientowawszy się, że mu się troszkę rozmnożyły. 
Posiedziałem godzinkę i poszedłem, nie czekając aż mi to zasugeruje, bo wiedziałem, że się wybiera daczować do swojego Docenta.

Muszę przyznać, że kiedy stykam się z tą jego histeryczną obsesją kaloryczną, to budzi się we mnie taki mały troll - na co dzień uśpiony snem kamiennym. To, właściwie, jak się zastanowiłem, jedyne przypadki jego przebudzeń. Kiedyś ukradkiem powkładałem mu do kieszeni kurtki Lindorki, a że to była zima, to i kieszeni dużo i nie było widać. Sam się prosił, odstawiwszy wcześniej w domu dramatyczną scenę, kiedy poczęstowałem go tymi czekoladkami. Pożegnaliśmy się na dworcu (z tym jego wysyczanym przez zęby "Tylko mi nie machaj!!!"), poczekałem aż pociąg ruszy i wysłałem smsa: czy zaglądał do kieszeni? Trochę szkoda, że tego nie widziałem, ale mogłem sobie wyobrazić.


środa, 5 lipca 2017

639.Podanie

- Byleby mnie zaprosili na rozmowę! Wtedy to już praktycznie załatwione, że mam robotę. Bo wiesz przecież, że ile razy byłem na rozmowie, to dostawałem pracę! No może nieskromnie, ale ja mam gadane i wypadam świetnie.

Nawet jeśli to przechwałki, to nie odbiegające daleko od rzeczywistości - Emuś faktycznie robił na dyrektor(k)ach bardzo dobre wrażenie. Podziwiam i zazdroszczę tej jego samooceny, nie tylko w tym zresztą się wyrażającej. Moja leży na drugim biegunie... wczepiona weń pazurami.
Dziś jednak, pewność siebie mojego kolegi zadrżała. Nie dość, że dyrektorka odpowiedziała, że jeśli będą zainteresowani to odezwą się (dopiero) za tydzień, to jeszcze dowiedział się ile CV wpłynęło na to ogłoszenie o pracę. 400. I to było nawet nie pół etatu!


- Panie Aberku! Telefon w sprawie rekrutacji.
- Dzień dobry! Aberfeldy z komisji rekrutacyjnej. Słucham.
- Proszę pana, bo moja córka, eee... ńdobry, no bo moja córka nie dostała się do państwa szkoły, tylko do innej do której nie chciała, i co zrobić, żeby dostała się do was?

[Skoro nie chciała się do tamtej dostać, to po cholerę wpisała ją sobie do formularza rekrutacyjnego? No, ale wiem, że to pytanie niedyplomatyczne i retoryczne.]

- Złożyć oryginały dokumentów do szkoły, w której jest na liście zakwalifikowanych do przyjęcia, żeby nie została na lodzie, bez miejsca w żadnej szkole. A potem napisać podanie i złożyć je u nas - z prośbą o przyjęcie. Z tym, że będziemy je rozpatrywać najwcześniej w końcu sierpnia.
- Aha, to ja teraz składam.
- Proszę pani... Proszę je napisać na papierze i przynieść do nas.
- A... aha...
- I bardzo ważne - żeby w nim był podany telefon kontaktowy pod którymś będzie ktoś decyzyjny. Bo kiedy mamy miejsce, to dzwonimy. Jeśli nikt nie odbiera, to przepadło i dzwonimy do następnego kandydata.
- Rozumiem, to ja podaję numer...
- Szanowna pani... on na podaniu ma być napisany. A podanie przyniesione do nas.
- A... eee... yyy... Dobrze, to ja napiszę.

Aż serce rośnie na takie promienne perspektywy przyszłości!

poniedziałek, 3 lipca 2017

638.Droga przodków

Emuś w wirze angażów - mimo że wydawało się, iż już sobie prace na przyszły rok zaklepał, to jednak wciąż przegląda oferty i śle CV. Równolegle - dzwoni do mnie i "się konsultuje". Ciekaw jestem ile razy jeszcze zmieni zdanie i konfigurację prac do września.

Lubiłem sobie marzyć, jakby to było fajnie, gdybyśmy nie spieprzyli wojny 1831 r. i wygrali tzw. powstanie listopadowe. Ostatnio zaś naszła mnie dość niespodziewanie następująca refleksja: co z tego, żebyśmy wygrali na polu bitwy, kiedy zapewne działalibyśmy podobnie jak dziś, i po góra 2-3 dekadach zmarnowalibyśmy to zwycięstwo staczając się w durne spory, dając prymat emocjom nad rozumem. To zaś otworzyłoby drogę do kolejnego rozbioru, który - zgodnie z tradycją - sami byśmy ułatwili. 

Churchill (podobno) powiedział coś, co mnie przez wiele, wiele lat bulwersowało jako podłe, niesprawiedliwe oszczerstwo: "Polacy - najdzielniejsi z dzielnych, rządzeni przez najnikczemniejszych z nikczemnych". Lecz obserwowanie naszych poczynań przez ostatnie kilka lat skłoniło mnie do zmiany zdania - my naprawdę mamy jakąś taką niedojrzałość jako naród, że nie potrafimy wynosić do władzy ludzi właściwych, względnie najlepszych. Wybieramy i popieramy miernoty i łajdaków, dajemy im odpowiedzialność za nasze życie, mienie i los, i nie rozliczamy ich z łotrostw, nieudolności i nieszczęść jakie na nas sprowadzili. Stawiamy na piedestał ludzi, którzy zasługują na sąd. Mijają stulecia, a my nie wyciągamy wniosków ze swojej głupoty i niedojrzałości, kroczymy drogą przodków i popełniamy takie same błędy.

sobota, 1 lipca 2017

637.Stolarka i smęty

Wczoraj konsultacja hydrauliczna u rodziców, dzisiaj - robótka stolarska u Schwester. Potem wysłuchiwanie żalów i smutów M. na temat przemian naszego społeczeństwa w kontekście zmarniałej kondycji belferskiego stanu. 

Już za mojej młodości szkolnej słychać było opinie, że do zawodu nauczycielskiego jest nabór negatywny, lecz zdaniem M. teraz jest on dotkliwym faktem. Liczyła osoby na zadowalającym ją poziomie inteligencko-kulturalnym na naszej tratwie i wyszło jej, że nie musi wszystkich palców ręki angażować. Z rozmów ze znajomymi i własnych obserwacji wyciąga podobne wnioski pewnej degrengolady w innych szkołach i instytucjach nie związanych ze szkolnictwem. Nie mam takiej skali porównawczej jak ona, ale też dostrzegam, że jakby coś nam poziom kulturowo-społeczny opadł. Na przykład z pewnym delikatnym już (bo się przyzwyczaiłem) zdziwieniem przyjmuję do wiadomości, że można być bardzo dobrym nauczycielem języka i nie lubić czytać żadnych książek.

M. policzyła sobie ile będzie zarabiać po wakacjach i zaczęła się zastanawiać nad jakąś dodatkową pracą, bo jej się domowy budżet nie domknie. Na razie kiepsko to wygląda - pomysły i szanse.