Miewam czasem myśli, że gimnazja to jednak była w pewnych aspektach niezła rzecz. Temperująca i układająca co poniektórych. A teraz trafiają nam się takie nietknięte obróbką pedagogiczno-wychowawczą dziewicze świeżynki, działające jak wkurwiające demotywatory. Bezradność wobec małego, bezczelnego gnojka nie jest uczuciem budującym wrażenie zadowolenia z pracy i satysfakcji z siebie. Nie tylko ja jestem tu bezradny.
Ustawa kagańcowa na sędziów wywołała jakiś odzew, bat dyscyplinarny na belfrów przeszedł bez echa. W razie podejrzenia "naruszenia dobra dziecka" dyrektor ma obowiązek w ciągu trzech dni skierować doniesienie na pedago-zbrodniarza do wojewódzkiego rzecznika dyscyplinarnego. Towarzyszyć temu może (musi?*) zawieszenie w pracy, czyli od razu uderzenie po wizerunku i po kieszeni. A ponieważ owo "dobro dziecka" nigdzie nie jest zdefiniowane, a jego granice - nie określone, to można w tym zmieścić wszystko, na przykład odmowę wypuszczenia ucznia do toalety w czasie lekcji. Fakt, że jesteśmy jednocześnie uczulani, żeby nie wypuszczać, bo może się uczniowi w trakcie owej toaletowej wyprawy coś stać, a jest przecież na lekcji pod naszą opieką, nie ma tu najmniejszego znaczenia. Państwo teoretyczne w całej jego głupocie i nieudolności widać na odcinku oświaty doskonale.
Już koło dziewiątej sprawdziłem wszystkie prace na jutro i dziwnie się czuję - ale jak to...? nie muszę już nic sprawdzać? mogę się zająć czym chcę...? nie wiem czy jeszcze potrafię...😵
____________________________________
*) sorki, nie chce mi się sprawdzać.