Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 28 lutego 2016

469.Tramp

Infekcja z wolna ustępuje, choć sądząc po tempie w jakim to czyni, musiała mieć dziadka w Wehrmachcie. Dni przelatują niepostrzeżenie, mijające tygodnie uświadamiam sobie wychodząc z pracy o zmroku w piątek.
Ogłoszony ranking jednostek pływających nie pozostawił złudzeń co do kondycji tratwy Meduzy. Nie dla nas linie z nabrzeżami, dworcami morskimi, czy choćby zadaszoną wiatą dla pasażerów. Nasze miejsce to kabotażówka, snucie się wzdłuż wybrzeża w charakterze trampa, zbierającego wszelkich podróżnych, zainteresowanych tylko jak najtańszym biletem, a jeszcze lepiej - darmowym. Już nie nabrzeża do cumowania, lecz co najwyżej drewniane mola, i to daj Boże, jak stałe, na palach, a nie w formie pomostu z poluzowanych desek ułożonych na kilku beczkach, telepanych falami. Za parę lat i to będziemy wspominać jako "luksus i lepsze czasy", bo podróżnych zbierać będziemy wprost z plaży. Albo wyławiać z wody. Jęk zawodu koleżanki, która właśnie zajrzała do rankingu, skwitowałem suchym: "A co myśmy zrobili, żeby tak nie zjechać? Przecież nie zrobiliśmy ABSOLUTNIE NIC. To skąd miałoby być lepiej?"

sobota, 20 lutego 2016

468.Pozlekarze

Super sprawa - powrót do pracy przypłacić infekcją. Najwyraźniej któraś cząstka przyszłości narodu mnie obdarzyła wirusem jakimś. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby szybko wyzdrowieć. Jak mi się szybko nie poprawi, to będę musiał zawlec się do lekarza, a za tym nie przepadam. Niby jestem zapisany do enefzetowskiej przychodni, ale terminy przyjęć do POZlekarza są takie, że mogę zdążyć w naturalny sposób wyzdrowieć nim mnie przyjmie. Poza tym, niektórzy z nich sprawiają wrażenie, jakby za każde wystawione L4 musieli ZUSowi płacić z własnej kieszeni. To sprawia, że obawiam się ryzyka następującego: nie pójdę do pracy, zapiszę się do lekarza, pójdę, a on mi nie da zwolnienia i co ja wtedy w pracy powiem i zrobię? A, niestety, nie są to tylko moje fobie, bo przejścia znajomej w tej przychodni są bezdyskusyjne. Więc od dawna idę prywatnie. Kosztuje to (w połączeniu z utraconymi zarobkami, a u nas to dotkliwe) słono, ale przynajmniej mogę liczyć na to, że zostanę przyjęty tego samego dnia lub z dnia na dzień, oraz że lekarz nie będzie się wydurniał odmawiając zwolnienia nauczycielowi, który mówi ledwie szeptem, i oznajmiając zajrzawszy w gardło: "Ja tu nic nie widzę", co miało wówczas oznaczać "Nic pani nie jest.". Być może to kryptoortopedzi... ;-)) Za różowo prywatnie to też nie jest, bo ostatnio to mnie tak dochtórka leczyła z zapalenia zatok, że trzy razy płaciłem za wizytę, zużyłem antybiotyk (za trzecim razem doszła do wniosku, że może jednak by się przydał, wcześniej miał wystarczyć ibuprom), a właściwie jakbym łykał słodkie groszki - podobna skuteczność; zatoki jako tako uspokoiły się z nadejściem wiosny, lecz o pełnym wyleczeniu raczej nie było mowy.
Tak, wiem, jest jeszcze opcja - zmienić przychodnię. Tylko nie wiem na jaką, a w ciemno strzelać? No i do lekarza chadzam raz na rok lub dwa, więc tak silnego parcia nie mam.

niedziela, 14 lutego 2016

467.Smęty-Walenty

Walentynkowe pożegnanie z urlopem - cóż za wyrafinowana podłość. Niedobrze mi się robi na myśl o powrocie do tej bezcelowej pracy. Wyszedłem na spacer, żeby choć trochę się poruszać i jak sobie mimochodem popatrzyłem na te wszystkie pary na ulicach, to mi się tak jakoś przykro zrobiło. Całe życie sam.

Sporo czasu w ostatnich dniach zeszło mi na przeglądaniu stron i półek różnych sklepów w związku z zapowiedzią bliskiej likwidacji paru linii (serii?) produktów firmy figurkowej Games Workshop - chodzi o kupienie czego się da zanim zniknie. Jako wypełniacz czasu niezłe, lecz jako treść życia - czy tak bardzo różni się od gromadzenia gazet i odpadków zbieranych po śmietnikach...?

wtorek, 9 lutego 2016

466.Niesmak

Wyrobienie dokumentów oznacza konieczność pójścia do fotografa. Dziś oznacza to, poza wszystkim, tę badziewną technikę cyfrową w ujęciu popularno-usługowym, zamieniającą twarz w plastikową maskę. 
Na co dzień wypracowane procedury unikania widzenia swego fizys, u fotografa niestety okazują się nie dość szczelne. Przy odbiorze trzeba rzucić okiem czy rodzaj fotki odpowiedni i czy zdjęcia moje. Straszne. Co za wstrętna odpychająca twarz! 

sobota, 6 lutego 2016

465.Tradycyjny model rodziny

Jakoś czas szybko zaczął mi na urlopie płynąć. Dziś pojawiła się niemiła myśl, że już za kilka dni trzeba wracać do pracy. A tu czas jakoś wypełniony - krasnoludy pomału się sklejają i malują (wielki regiment, więc wolno idzie), książki się kupują i czytają ("Zrodzony z mgły" Brandona Sandersona - polecam!), strony się przeglądają, sprawunki się załatwiają. 

Lektura "Historii Prus" nasunęła mi pewne refleksje na temat ewolucji rodziny, a zwłaszcza tego jej modelu, do którego chętnie odwołują się różne konserwatywnie nastawione osoby. Zwalczając związki partnerskie, a także, jak się okazuje przy okazji programu 500+, rodziny niepełne (matka i dziecko/-ci), odwołują się do obrazu rodziny wielopokoleniowej, sugerując że to jedyny dopuszczalny i trwale osadzony w naszej kulturze model. Przy okazji sugerują, że tylko w tym modelu możliwe są rozliczne korzyści dla członków społeczeństwa, niedostępne w innych związkach. W rzeczywistości model do którego się odwołują ma charakter mityczny, gdyż w rzeczywistości nie był ani tak długotrwały, ani taki dobry, jak próbują wmówić. 
Pojawił się dopiero w XIX wieku, wraz z przemianami kapitalistycznymi, wypierając dawny feudalny model skupiający osoby we wspólnym gospodarstwie, niekoniecznie połączone więzami krwi lub powinowactwa, czyli także służbę, czeladników itp., połączonych władzą pana domu, dysponującego prawem przemocy wobec domowników.

Nowy model, faktycznie miał charakter rodziny nuklearnej, definiowanej np. przez pruski Landrecht jako "rodzice i dzieci". Zachowywał prawo przemocy fizycznej męża i ojca wobec żony i dzieci (łagodząc zastąpieniem kija przez pejcz i zakazując bicia ciężarnych). Warto zauważyć, że w Polsce do dzisiaj bardzo wielu ludzi akceptuje prawo używania przemocy fizycznej między członkami rodziny.

Często przywoływana (jako element sielanki) wielopokoleniowość była dość teoretyczna, gdyż w 1861 r. ludzi po 65. roku życia było 4-5%, a poza tym, z uwagi na nierzadkie powtórne ożenki, nie wszyscy z nich mieszkali z dorosłymi dziećmi i wnukami.

Ciekawe jest, że w czasach tamtej "tradycyjnej" rodziny znacznie więcej ludzi niż w II poł. XX w. było samotnymi (Niemcy, 1871-1970, samotni powyżej 15 roku życia: 40,1% --> 21,4%).

Tak więc ten, rzekomo tradycyjny i utrwalony w naszej kulturze model związku rodzinnego, zwanego małżeństwem w rzeczywistości istniał na przestrzeni zaledwie 3-5 pokoleń. W skali cywilizacji europejskiej, czy choćby historii Polski, to nie jest imponująco długie trwanie.

I jeszcze na koniec pewna refleksja na temat naszego społeczeństwa. Utrzymywanie modelu wielopokoleniowej rodziny na ziemiach polskich było wspierane między innymi dwoma czynnikami ze sfery gospodarki, a nie kultury: przeludnieniem wsi, wymuszającym pozostawanie w gospodarstwie zbędnych (z gospodarczego punktu widzenia) członków rodziny, co czyniło los starych ludzi nader niewesołym (wbrew hagiograficznym opisom sielanki i harmonii) vide: wycug, zaś w miastach problemem był powszechny i permanentny niedobór izb mieszkalnych, wymuszający mieszkanie "na kupie".

wtorek, 2 lutego 2016

464.Laska

Lata lecą, a człowiek nie młodnieje, lecz się sypie. Do niedawna figurki malowałem bez wspomagania, lecz ostatnio doszedłem do wniosku, że jednak wzrok już nie ten, co kiedyś i malowanie najdrobniejszych detali zaczyna być problemem - za dużo (nawet 15-25%) trzeba poprawiać.Trzeba się z tym pogodzić, więc sprawiłem sobie lupę. I tak krasie kusznicze oczęta pomalowałem przez te szybkie
Na szczęście ręka wciąż stabilna, lecz i ten dzień nadejdzie, kiedy nie utrzymam pewnie pędzla. Trochę to będzie przykre - pogodzenie się z tym, że jedyne co mi jakoś wychodziło i jakąś może nawet przyjemność sprawiało, stanie się już na zawsze niedostępne. Kiedy patrzę na swoje zbiory figurek, w skrytości ducha czuję, że nigdy ich nie zdołam wszystkich pomalować. Cóż, spadkobierca się ucieszy...