Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

czwartek, 29 października 2015

439.Zagłada gimbazy

Wyposzczona partia małego Prezesa wreszcie dorwała się do władzy. Podtopionej Platformy ani myślę żałować - za zaniechanie reform, za gnuśność, za coraz bardziej żenujących ministrów edukacji, za skandaliczny pomysł nowego PITu, wedle którego płaciłbym o kilka (do 10) punktów procentowych większy podatek.
.
Wieszczącym katastrofę i nieszczęście z tytułu rządów PISu nie bardzo dowierzam. Chyba doszedłem do etapu, w którym traktuję "nowe rządy" jak dopust boski, na który żadnego wpływu nie mam, więc i przejmować się nim nie ma po co. Będzie co będzie. Dobrze by było, gdyby nie zmienili konstytucji i nie obdarzyli Kościoła naszego kochanego nowymi koncesjami, bo odkręcić to będzie strasznie trudno.
.
Z równie dużym dystansem podchodzę do napływających doniesień na temat dziarskich deklaracji polityków PISu o kolejnej reformie edukacji, a mianowicie zniesienia gimnazjów i przywrócenia systemu podstawówka + ogólniak. Przeżyłem już tyle coraz durniejszych reform, że ta nie jest już w stanie poważniej wzbudzić moich emocji. Będzie co będzie, popatrzę.
.
Coś się zmieniło. Patrzę na to wszystko z dystansu, jakby mnie już to nie dotyczyło, choć przecież żyję w tym kraju, nie wyemigruję z niego i w nim umrę. Wiem że głupcy i szaleńcy u władzy mogą zrobić bałagan i ruinę, która i mnie dotknie - trudno, nic na to nie poradzę. To już poza mną.

niedziela, 25 października 2015

438.POLIN

Osobliwe i przypadkowe zagęszczenie muzealnych wizyt z oczywistą szkodą dla słabszych placówek, których mizeria tym mocniej zostaje wyeksponowana. Dla (dość przypadkowego i incydentalnego) towarzystwa poszedłem zwiedzić Muzeum Historii Żydów Polskich "Polin".

Wspaniała architektura, robiąca wrażenie ukształtowaniem bryły, narracją zawartą i w niej i w detalu, jakością wykonania prac wykończeniowych.

Ogromna ekspozycja, na którą potrzeba wiele czasu. Na wystawę stałą anonsowane w materiałach Muzeum 2 godziny to absolutnie za mało, chyba że na przelot z gatunku "Rusz się, Zdzisiu, bo nam Galerię Handlową zamkną!". Nam zeszło 5 godzin, a i tak miałem pewne wyrzuty sumienia, że zbyt pobieżnie zwiedzam i przeczytałem pewnie może z połowę eksponowanych tekstów.

Pewnym zaskoczeniem był rodzaj ekspozycji - przytłaczająca większość to właśnie teksty w najróżniejszej formie. Przedmiotów źródeł materialnych (niepisanych) było stosunkowo bardzo, bardzo mało. Nomen omen, gwoździem ekspozycji wydaje się imponująca (także użytymi technikami!) rekonstrukcja oszałamiającego bogactwem kolorów wnętrza synagogi z Gwoźdźca.

Układ wnętrz i trasa zwiedzania przywodzi na myśl głęboko przemyślaną łamigłówkę, starannie skorelowaną z treścią wystawy - różnica wobec muzeów starego typu jest ogromna.

Imponująco bogata, bajecznie kolorowa oferta sklepu muzealnego - tym dobitniej widoczna jest nędza innych naszych placówek, po prostu przepaść! Do tego ceny na tyle inteligentnie dobrane, że każdy może znaleźć sobie ładną kolorową pamiątkę już za kilka-, kilkanaście złotych. Jedyne rozczarowanie to oferta książek, z której jakoś nic mi nie podeszło; inna rzecz, że muszę trochę uważać na finanse, żeby do końca miesiąca na papu starczyło.

Mam jednak i pewne uwagi krytyczne. Zarzuty o jednostronność narracji wystawy głównej nie są tak do końca bezzasadne - udział ludzi żydowskiego pochodzenia w działalności polskiego ruchu komunistycznego, zwłaszcza w aspekcie antyniepodległościowym, został tak delikatnie zasygnalizowany, że można bez najmniejszego problemu, przy przeciętnie uważnym zwiedzaniu w ogóle go nie zauważyć. To jednak przesada, bo to był poważny problem rzutujący na stosunki polsko-żydowskie. Ja bym te akcenty jednak trochę inaczej rozłożył - jak sądzę, bliżej obiektywności historycznej. Taka narracja wystawy jest niestety prezentem dla środowisk nacjonalistycznych, które zyskują pole do zarzutów trudnych do całkowitego zdezawuowania.

No i trudno ukryć żal, że jakoś nie potrafimy innych naszych muzeów zorganizować w podobny sposób, utrzymując je na poziomie archaicznym, jak tragiczno-żałosne Muzeum Wojska Polskiego czy Muzeum Techniki w PKiN.
____

sobota, 17 października 2015

437.Zgrzyty mamuta

Pierwszy od kilku lat wyjazd z miasta. Zwiedziłem sobie trzy muzea, lecz wrażenia mam mieszane. 

Muzeum na zamku w Ciechanowie. 
Widać znaczne środki finansowe (europejskie) pozyskane i zainwestowane, ale ekspozycja dość skromna, forma (tzw. multimedialność) nie przesłania niezbyt obfitego przekazu. Ponadto aranżacja salek w wieżach z jednej strony zdradza pewną pomysłowość, jednocześnie jednak miejscami zalatuje nieco kiczem i tandetą. Do tego zaskakuje zupełny brak sklepiku, w którym można by nabyć jakieś pamiątki, literaturę bądź mapy. Pomijam już dość kontrowersyjny pawilon wstawiony w środek zamku.

Muzeum pozytywizmu w Gołotczyźnie.
Nazwa tak przesadzona w stosunku do oferty, że niemal bulwersująca. Dworek Aleksandry Bąkowskiej wypełniony eksponatami od Sasa do lasa, zda się na zasadzie "co nam wpadnie w ręce to wstawiamy i wieszamy". Od starych olejnych portretów ludzi, których związek z okolicą i pozytywizmem pozostaje nieznany lub nad wyraz wątpliwy, przez plansze z natłokiem fotografii dotyczących okolicznych przedsięwzięć aż po, być może mające jakąś wartość artystyczną, obrazy jakiegoś lokalnego twórcy (twórców?). Całość tworzy kakofonię treści i stylów, w tandetno-kiczowatych wnętrzach - te panele (?) na podłodze i schody z balustradą zdradzające umiłowanie oferty popularnych marketów budowlanych i lakierów "Sosna. Połysk". W sumie dość straszne.

Willa "Krzewnia" Aleksandra Świętochowskiego sprawia dużo lepsze wrażenie - widać pewną jednolitość koncepcji aranżacji i jej realizacji. Prawie oryginalny układ wnętrz z XIX w. jest interesującym przykładem willowej adaptacji dworkowego układu z centralną sienią, tu przeobrażoną w hall. Do tego stosunkowo obfity wystrój pomieszczeń w miarę udanie stara się obrazować wygląd prowincjonalnego mieszkania z przełomu stuleci.

Tyle, że nazwanie tego wszystkiego muzeum pozytywizmu to jednak grube nieporozumienie, bo o tym pozytywiźmie to tam jest tyle, co kot napłakał.

Muzeum romantyzmu w Opinogórze.
Kiedyś było to muzeum Zygmunta Krasińskiego i to było jak najbardziej OK; obecna nazwa sugeruje coś, czego tam prawie nie ma. Jest Zygmunt i jego papcio Wincenty, są  szwoleżerowie, ale romantyzm to tam jest pośrednio - tyle ile w rzeczonym Zygmuncie, więc nazwa jest po prostu ewidentnym nadużyciem wprowadzającym w błąd. Wystawa "militarna" w oficynie nawet zgrabna, choć mam pewne zastrzeżenia*). Za to nowe inwestycje w parku i wokół zdumiały mnie - oranżeria, którą Krasińscy z pewnością chcieli zbudować, ale nie zbudowali, to my ją wznieśliśmy "trochę" później, i jest, i voilà. Ogromne rozłożyste gmaszysko "wozowni" u stóp pałacyku sprawia wrażenie inwazji pomarańczowego grzyba rozlewającego się wokół wzniesienia. Całość kojarzy mi się z amerykanizmem - budujemy park rozrywki i wyciskania mamony. Być może to skrzywienie zawodowe historyka-mamuta, niepojmującego tzw. nowoczesności.

Reasumując, ja rozumiem, że marketing, że trzeba na siebie zarabiać i przyciągać klientów, a nie każde muzeum ma mnóstwo atrakcyjnych zbiorów, ale biznes to nie wszystko i wypadałoby nie przekraczać granic, przed którymi placówka kultury wyższej jaką jest muzeum powinna się zatrzymać.

W sumie w tych przedsięwzięciach zobaczyłem przebłyski czegoś, czego bardzo nie lubię, a zdarza mi się spotykać u niektórych ludzi pochodzących z małych miasteczek. Przypomniał mi się także pewien cytat z serialu "Kariera Nikodema Dyzmy", ale tego już nie przytoczę, bo mnie tu zhejtują jako wielkostołecznego aroganta i krawaciarskiego szowinistę.


__________________________________________________
*)  Amaranty na prezentowanych mundurach jawią mi się raczej kryptokarmazynami względnie karminami. No i ewidentnie austriacki Uhlan (obraz Adalberta von Kossaka (sic!)) opisany jako ułan Księstwa Warszawskiego to kompromitacja.

środa, 14 października 2015

436.Maść

Tak sobie myślę, że do corocznej nagrody dyrektora powinna być dołączana tubka pewnego medykamentu. Zresztą w ogóle w Polsce powinien być refundowany, jako powszechny lek pierwszej potrzeby; może nawet zasługuje na status "Leku Narodowego".
Te ciężkie przypadki, którym radość z wyróżnienia mąci fakt, że nagrodę dostała też koleżanka Kowalska, względnie kolega Malinowski... A oni przecież NIE ZASŁUŻYLI!!!

Zaordynować ją warto także wszystkim mściwym człowieczkom zionącym zawiścią i nienawiścią pod adresem nauczycieli.

poniedziałek, 12 października 2015

435.Tapir

Patrzyłem na nas, jak się zachowujemy na szkoleniu i doszedłem do wniosku, że najgorsza klasa która mi daje w kość, taka od której chciałbym wyjść trzasnąwszy drzwiami po wcześniejszym odpaleniu siarczystego kurwamacia, to drobiazg i kawka z pianką przy nas. Po prostu słodkie bobasy.

Konsekwencja.
-A co mnie obchodzi, że rozporządzenie tak każe?! Ja i tak będę robić po swojemu.

Wycieczka.
-Nie możemy wyjechać rano, bo musimy tu zjeść obiad.
-Dlaczego nie możecie zjeść tam?
-Bo to kosztuje. Tu będzie taniej. A poza tym nie będzie co robić do wieczora.
-Możecie pójść do muzeum, tam jest takie fajne...
-To koszty!

Zoo.
-A wiesz, jak byłam w Zoo, to rozmawiałam z tapirem. Naprawdę. Przyszedł do mnie i mi odpowiadał.
-Nie dziwi mnie to ani trochę. Po tylu latach bytności w naszym pokoju masz obcykaną taką komunikację.

niedziela, 11 października 2015

434.Emki.

Godzin niby niewiele, a jakby orka na kamieniach. Pasek z wypłatą stosownie do tego rozczarowujący w porównaniu z ubiegłym rokiem. Klasy trzecie mają głęboko gdzieś mój przedmiot i nawet nie kryją się z tym - wychowanie jakie ci młodzi ludzie wynoszą z domu nie przewiduje w takiej sytuacji szacunku dla drugiego człowieka. Być może nauczyciela w ogóle nie zaliczają do grona ludzi, którym szacunek jest należny. Ostatecznie system rodowo-plemienny w naszym społeczeństwie jest dobrze zakorzeniony - tych spoza naszego rodu tolerujemy o tyle tylko, o ile wymaga tego nasza wygoda.
Kierownictwo tratwy w trosce o fachowość załogi zorganizowało nam szkolenie. Nawet może i pożytecznie, lecz co z tego, kiedy o takiej porze, że coraz mniej do nas docierało. Jak człowiek miał lat dwadzieścia parę, to mógł wydajnie działać przez cały dzionek boży. Teraz jednak średnia wieku belferstwa to bliskie przedpola 50-ki, a to już regeneracja inna, deczko wolniejsza. Tym bardziej kiedy pięciogodzinne zajęcia są przedzielone zaledwie jedną dziesięciominutową przerwą. Pod koniec czułem nadchodzącą migrenę, na szczęście tylko chlasnęła skrzydłem i poszła mimo. W domu byłem po 13,5 godzinach roboty, ale niektórzy dojeżdżający z daleka - jeszcze przeszło 2 godziny później. A następnego dnia na ranek i cały dzień zapieprzu bez okienka. Mile widziane w organizacji i zarządzaniu: wyobraźnia i pomyślunek.
W ramach przeglądu (w celu poszukiwania miejsca dla upychania nowości) iście drobnomieszczańsko chomikowanego dobytku wyciągnąłem różne stare modele do sklejania. Nie było się co oszukiwać, że je jeszcze kiedykolwiek skleję, więc zaproponowałem pewnemu chłopakowi (sklejaczowi) z forum, że mogę mu je sprezentować. Ze sprzedażą na Allegro byłoby zbyt wiele zachodu - nie mam na to siły, a tak student będzie miał trochę frajdy. Chłopię przyjechało - pociąg opóźniony, więc postałem sobie na dworcu trzy kwadranse. Przybyło z jakimś kolegą(?) na kilkugodzinny wypad do miasta, więc z grzeczności posiedzieliśmy z kwadrans, wymieniliśmy kilka zdań, wypiliśmy po herbatce i się pożegnałem.
Przegląd krytyczny garderoby wykazał wizualne zużycie się jej części i konieczność poczynienia uzupełnień. Trochę dziwnie się czuję kupując ubrania w rozmiarze M, kiedy przez całe dekady kupowało się L, a nawet XL. Gdyby nie to, że muszę jakoś w pracy wyglądać, to machnąłbym na to wszystko ręką i nosił to co jeszcze jest. Będzie miała Schwester co wyrzucać.

czwartek, 1 października 2015

433.Chłód

Czuć jesienny chłód. W dzień jeszcze mam uchylone okno, żeby się wietrzyło, lecz w co zimniejsze noce sięgam już po szlafmycę - łepetyna marznie, a zatokowa franca tylko się czai i na okazję czeka.
W pracy...  jak za najlepszych czasów. Głupota wciąż potrafi mnie zaskoczyć i sprawić, że staję w niemym podziwieniu jak miejskie dziecko na widok krowy. Zastanawiam się, czy pielęgniarka szkolna to funkcja czy stan umysłu. Ubóstwo słownictwa młodzieży nieustannie dostarcza mi wstrząsów. Poważnie się zastanawiam co oni rozumieją z tego co ja mówię. To jest absolutnie przerażające, to wręcz bariera komunikacyjna, za którą nie wiadomo jak się zabrać. Nie tylko ja nie jestem w stanie domyślić się, którego słowa nie rozumieją / nie znają, ale, co gorsza, oni sami nie wyłapują większości nieznanych im słów: "Bo jak je słyszymy, to nam się wydaje, że je znamy".
Pojechałem do IKEI po prezent. Przy okazji pooglądałem różne meble - przydałoby się uzupełnić i w niewielkiej części wymienić garnitur mieszkania. Lecz siły ku temu brak. Znów oglądałem łóżka i pierwszy raz przyszło mi do głowy, czy nie zmienić na mniejsze, na 90-kę. Bo właściwie po cóż większe dla jednej osoby?
Statystyki potwierdzają wrażenie, że ten blog wszedł w fazę schyłkową; liczba wyświetleń osiągnęła poziom z maja 2013 r. i 1/3 maksimum. Cóż, wszystko się kończy.