Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

wtorek, 31 grudnia 2013

271.Pustkowie... Smauga też.

No i rok 2013 dobiega końca, już tylko niewiele ponad 6 godzin z niego zostało. Kolejny rok bezcelowej, pustej i gorzkiej egzystencji. To musi wystarczyć za bilans, na nic więcej ten mijający czas nie zasługuje. Pierwszy rok bez żadnej randki czy próby poznania kogoś. Bez profilu, bez anonsów. Opuszczenie branżowego forum. Z wolna do tego przywykam.

Dziś wybrałem się do kina - nie pamiętam kiedy ostatni raz uczyniłem to prywatnie (tzn. nie z klasą), chyba jakieś parę lat temu. Poszedłem na drugą część "Hobbita" - "Pustkowie Smauga". Nie wszystkie pomysły Petera Jacksona mi przypadły do gustu, ale ogólnie film mi się podobał. Cóż to za pomysł z podziałem zespołu przy "podejściu pod Górę" - część idzie, część zostaje na jeziorze. Dlaczego Beorn nosi na lewej ręce kajdan? Co się z nim dzieje przy przemianie w niedźwiedzia? W ogóle jakoś niespójnie to wyszło - nawet okiem nie mrugnął na to że mu się gromada nielubianych obcych wtarabaniła do domu. Luke Evans w roli Barda Łucznika mi nie leży - nie mogę się oprzeć przeszkadzającemu wrażeniu, że to Orlando Bloom bez charakteryzacji, względnie jego brat bliźniak. Za to Stephen Fry w roli władcy Miasta na jeziorze i  Smaug - świetni! Ze scenografii na szczególne wyróżnienie zasługuje podziemne królestwo Thranduila oraz Miasto na Jeziorze - wyglądają wspaniale.
Generalnie o filmie - przyjemne spędzenie popołudnia.

Kiedy wracałem z kina uruchomił mi się moduł "Autorefleksja". Przez całe dorosłe życie lubiłem do kina chodzić sam - towarzystwo innych ludzi mi przeszkadzało [ OK, nadal przeszkadza ;-) ]. Najchętniej oglądałbym filmy w prawie pustej sali, tak żeby najbliżsi humanoidzi byli o kilka foteli i rzędów ode mnie. Zwłaszcza troglodyci z popcornem i innym chrupiąco-szeleszczącym żarciem - tych warto by wargami poszczuć. A dziś przyszło mi do głowy, że w gruncie rzeczy przykro mi się robi na widok par i grup przychodzących do kina, oglądających razem film i razem zeń wychodzących. Na tym tle jednostki samotnie oglądajace jakoś smutno wyglądają. Zdałem sobie też sprawę, że chyba czułem to i dawniej, ale wypierałem w ramach racjonalizowania swej samotności. Być może ta skrywana świadomość po części sprawiła, że z biegiem czasu w zasadzie przestałem chodzić do kina - bo uruchamiało to przykre skojarzenia. Nie była to z pewnością jedyna przyczyna, ale taka z której nie zdawałem sobie sprawy.

niedziela, 29 grudnia 2013

270.Call bear

Wczoraj obejrzałem większość dodatków na płytach rozszerzonej wersji I części "Hobbita", a dziś zamierzałem obejrzeć sam film. Plan powiódł się połowicznie.
Wczesnym popołudniem zadzwoniła M. Półtorej godziny zeszło nam na rozmowie o motywie przewodnim: nasi kochani rodzice. Jak zwykle w rozmowie kobiety z mężczyzną jedna ze stron mówiła więcej, druga - mniej. W każdym razie dziewczyna się skutecznie zwentylowała i zakończyła rozmowę w dużo lepszym stanie i nastroju niż zaczęła. A o to przecież chodziło.
Spapusiawszy małe co nieco, zabrałem się do "Hobbita". Po pierwszej części zadzwonił telefon. Emuś głosem spod dna (bo z dna musiałby brzmieć bardziej optymistycznie) nalegał żebym koniecznie do niego przyjechał. Tradycyjnie pytania "czy coś się stało?" pozostawały bez odpowiedzi. Cóż było począć? Pojechałem. Na miejscu - dół. Trzeba było poprzytulać, podogłaskiwać, żeby w ogóle zaczął odpowiadać.

Aberfeldy
Czy chodzi o konkretne wydarzenie, czy o całokształt?

Emuś
po długim milczeniu, grobowo
Konkretne wydarzenie.

długa cisza
Moje życie.

Aberfeldy
Eee, to znaczy całokształt.

Gwoździem do trumny nastroju były ostatnie niepowodzenia randkowe. Kiedy podle spytałem go czy nadal uważa, że jestem frajerem bo przestałem szukać partnera, to zgnębiony oznajmił, że wcale mi się nie dziwi.  Udało mi się namówić go wreszcie do podjęcia pewnych działań, które powinny przynieść mu trwalszą poprawę nastroju - oby wytrwał. Ostatecznie jednak żegnał się ze mną już w zupełnie innym nastroju, dziarski i niemal pogodny, planujący zmiany wystroju mieszkania itp. 
Dobrze jest mieć takiego misia-przytulankę na telefon, do tego z funkcją terapeutyczną. Bardzo praktyczne. 

sobota, 28 grudnia 2013

269.Frajer

10 stopni ciepła w końcu grudnia? Czemu się tu dziwić, kiedy Wielkanoc była w otulinie śnieżnej zadymki?

Mój organizm gwałtem domaga się snu - nie pamiętam kiedy ostatnio spałem 8 czy 9 godzin. Nie walczę z nim, przynajmniej w tej kwestii, bo widać ciężko go doświadczałem przez ostatnie miesiące pozwalając mu na 5-6 godzin odpoczynku.

M. w ferworze randek. Zażartowałem że jak nie zwolni, to mu się wkrótce zaczną nakładać, a nie tylko stykać. Szanuję jego potrzebę otoczenia się ludźmi, potrzebę posiadania partnera "tu, obok, przy sobie". Niepokoję się tylko, że z tej desperacji może się wpakować w kłopoty (np. randka z czaterii o 22.00 w parku przy Cytadeli, jak dla mnie znacząco zwiększa prawdopodobieństwo pojawienia się ich).

M.
Frajer jesteś, że nikogo nie próbujesz sobie znaleźć.

Aberfeldy
Być może masz rację. Ale wszystko w życiu ma swój czas, a ja swój na to już straciłem. A niektóre straty są nie do odzyskania.

Artykuł i wywiad w "Wysokich Obcasach" o problemie gejów i ich żon w związkach hetero. Zdumiała mnie informacja, że w Polsce 43% gejów po 40-tce żyje w związkach hetero (wg prof. Izdebskiego) - nie sądziłem że aż tak wielu! 
Przypomniało mi to jak M. ostatnio radził, żebym zamiast szukać młodszych, rozejrzał się w swojej grupie wiekowej. Powiedział to tak, że zabrzmiało niemal jak zarzut, że lecę na młodszych a to nie ta liga. Wiem, że pewnie tak nie myślał, ale delikatność i wyczucie "czasem" mu się nie aktywuje. Nie miałem siły mu tłumaczyć, że po pierwsze to przecież już od dłuższego czasu w ogóle nikogo nie szukam (irytujące to - czy on w ogóle mnie słucha?!), a po drugie to spotykałem się i z rówieśnikami i to też były porażki.
W artykule zwróciłem też m.in. uwagę na to, że jego bohater zaakceptował swoją orientację i podjął próbę ułożenia sobie zgodnie z nią życia w wieku prawdopodobnie zbliżonym do średniego (miał 12-letnie dziecko). Mam wrażenie, że okolice 40-tki to już za późno na taki krok, przynajmniej w naszym tęczowym światku.

czwartek, 26 grudnia 2013

268.DVD day sobie

Siedzę sobie w domu i oglądam sobie: II serię "Gry o tron" oraz "Królewnę Śnieżkę i Łowcę". Ponadto czytam sobie. Również sobie zrobiłem pranie i powycierałem kurze. Wstrząśniętych obrońców tradycji kwituję wzruszeniem ramion - przed Wigilią zbyt źle się czułem, bo uskuteczniać świąteczne porządki. A poza tym w walce z brudem preferuję raczej doktrynę elastycznego reagowania niż zmasowanego odwetu. Jak widać pozajmowałem sobie czas. 
Zdegustowany policzyłem (sobie), że to już szósty dzień wolnego - zupełnie tego nie czuję! Perspektywa rychłego powrotu do pracy czemuś  mnie niezbyt raduje.
Ostatnio jednak obejrzałem więcej filmów i odcinków seriali niż przez cały 2013 rok. Inna sprawa, że nietrudno było przebić to "osiągnięcie". Dziś mam dzień w klimatach średniowiecznego fantasy: "Królewna  Śnieżka..." i walka o władzę w Westeros. Po filmie nie spodziewałem się wiele i słusznie - Kristin Stewart mdła i drewniana jak zawsze, Chris Hemsworth zupełnie nie w moim typie, a Sama Claflina niewiele widać. Fabuła schematyczna i nudna. Cała para poszła w dekoracje.
Co do "Gry o tron" - na szczęście książkę czytałem na tyle dawno, żeby nie pamiętać szczegółów i nie doznawać irytacji na widok zmian i odstępstw od oryginału. Dzięki temu ogląda się znośnie.
Oglądanie filmów na ekranie kompa jednak jest niezbyt komfortowe.

Ot i tak jak co roku - święta, święta i po świętach. 

środa, 25 grudnia 2013

267. Dzień trolla...

... czyli tatuś najukochańszy w swoim żywiole. Cóż to za wspaniała rozrywka podjudzać rodzinę prowokacyjnymi komentarzami, "mądrościami" i zaczepkami, żeby wyprowadzić ich z równowagi! Nie ma znaczenia jak wielką głupotę się palnie - grunt, żeby prowokacja się udała, żeby się irytowali, żeby ripostowali, żeby próbowali wytłumaczyć. Cóż za rozbrajający imbecyle, nic a nic nie rozumiejący, że troll mówi nie tyle szczerze w to wierząc, ile żeby wywołać reakcję. Och, jakże oni są śmieszni jak tak podskakują do żywego ugodzeni! Cóż za upajające poczucie władzy nad żoną, siostrą, dziećmi! Od razu człowiek się lepiej czuje. Dowartościowany taki. W dodatku nie ma wnuka z jego flamą, więc nie trzeba udawać i można pohulać jak za starych dobrych czasów. Znów poczuć władzę nad rodziną. Święta rodzinne to wspaniała rzecz.

wtorek, 24 grudnia 2013

266.Życzenia świąteczne

Wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom  mojego bloga
chciałbym złożyć najserdeczniejsze życzenia

Miłych,  spokojnych  i  przyjemnych  Świąt,

aby dane Wam było zapomnieć choć na chwilę 
o smutkach i przykrościach jakich życie nam czasem nie szczędzi,
aby choć w te dni zabłysła i dla Was jakaś gwiazdka.



poniedziałek, 23 grudnia 2013

265.Rogaliki drożdżowe

Drugim wypiekiem prezentowym są rogaliki drożdżowe z makiem. Tak, wiem - wyglądają bardziej jak paszteciki niż rogaliki, ale niestety wyszedlem z wprawy. A poza tym "pasztecik" można uznać za metaforyczne nawiązanie do ich twórcy.


Przepis stary, ale jary, a co najważniejsze - prosty.

Rogaliki drożdżowe z makiem

• 40 dag mąki (użyłem krupczatki, ale może być dowolna inna pszenna)
• 20 dag masła (nie oszukiwać margaryną!)
• 3-4 łyżki cukru
1,5 jajka + 0,5 jajka do glancowania
• cukier waniliowy
• paczuszka drożdży suszonych (np. "Dra Oetkera") lub 5 dag świeżych
• kilka łyżek lekko ciepłego mleka

1. Drożdże wsyp do kubeczka z cukrem, dodaj trochę lekko ciepłego mleka - i wymieszaj.

2. Do miski przesiej mąkę i cukier waniliowy.

3. Dodaj masło, najlepiej miękkie lub roztopione - i wymieszaj.

4. Wbij 1,5 jajka (jak w przepisie na pierniczki) - i wymieszaj.

5. Wlej drożdże z punktu 1.

6. Jeśli ciasto się rozpada - dodawaj po łyżce mleka.

7. Jeśli ciasto jest zbyt rzadkie i lepi się - dodawaj po łyżce mąki.

8. Dobrze wyrobione ręką ciasto nie lepi się i jest sprężyste (rozciągnięte stara się wracać do pierwotnego rozmiaru).

9. Rozwałkuj na placek grubości ok. 5 mm, wytnij wysokie trójkąty.

10. Na środku podstawy trójkąta nałóż nadzionko i zwijaj uważnie wzdłuż wysokości trójkąta w rulonik. Boki spróbuj zawinąć lub zlepić, żeby nadzionko nie wyciekło.

11. Kształt w gruncie rzeczy jest dowolny - zrób taki, jaki ci wyjdzie, byle nadzionko nie uszło i pozostało wilgotne, ale to też przecie kwestia upodobania.

12. Uformowane jedzonko układaj na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, smaruj starannie rozbełtanym jajkiem i piecz w 180-200 stopniach jakieś 20-25 minut do apetycznego zazłocenia i bijącego blasku.

Nadzionko do rogalików:

1. Powidła. Możesz dodać pokrojonych śliwek suszonych, lub brandy. Proporcje - według uznania.

2. Dżem lub marmolada dowolna. Zwróć tylko uwagę, żeby były jak najbardziej gęste, bo w pieczeniu rozluźniają konsystencję i płyną.

3. Masa orzechowa lub migdałowa - zmielone lub posiekane orzechy / migdały, wymieszaj z miodem, rodzynkami, skórką pomarańczową w proporcjach dowolnych - po prostu spróbuj i bądź kreatywny. Do tego dodaj łyżkę masła i jajko.  Możesz dodać likieru np. migdałowego lub orzechowego.

4. Masa makowa - jak wyżej, tylko orzechy będą dodatkiem, a nie głównym składnikiem. Poszukaj maku JUŻ ZMIELONEGO w paczkach, w przeciwnym razie musisz mak zemleć na maszynce do mielenia mięsa, a to już upierdliwa robota, więc lepiej poszperać w sklepie za gotowcem. Mak przed użyciem sparz wrzątkiem na drobnym sitku.

5. Możesz użyć gotowej masy makowej, ale... najpierw zastanów się co zrobisz z resztą tej wielgachnej puchy, z której zużyjesz na te rogaliki może 1/8. Po drugie - przeczytaj etykietkę na tej puszce.

6. Masa kajmakowa/czekoladowa itp. - kup puszeczkę z gotową "masą krówkową" - są w różnych smakach, możesz dodać rodzynek, orzechów itp. Eksperymentuj wedle swego smaku.

Z podanej ilości składników wyszło rogalików takich jak na zdjęciu - 30 sztuk.

264.Pierniczki

Siedzę zły i obolały. Zatoki dają mi do wiwatu - jak tak ma wyglądać mój odpoczynek, to ja to wszystko... no, w tę i z powrotem! Co to za odsapka z cieknącym nosem i obolałą twarzą?

Prezenty pokupowane, trzeba jeszcze je tylko popakować.
Mamie kupiłem latarenkę z IKEI z zapasem pachnących świeczek do niej, oraz efektowną bombkę w kształcie aniołka ze stojącym wieszaczkiem - postawi sobie na szafce.
Siostruni kupiłem dwie płyty z jej ulubionym barokowym pituleniem. Dziś jeszcze, szarpniętym jakimś niezidentyfikowanym odruchem, dokupiłem w Empiku jeszcze trzecią płytę - będzie na bogato. 
Prezentowy potwór czyli tatuś mój najukochańszy dostanie puszkę słodkości (patrz niżej). Właśnie sobie siadłem skończywszy ich pieczenie (i częściowo tylko zmywanie).


Pierwsze z nich to pierniczki, na które przepis wziąłem z Kwestii smaku, nieznacznie go tylko modyfikując. Robi się to bajecznie prosto i każdy, nawet nie mający doświadczenia w pieczeniu, poradzi sobie z łatwością. A jakie pyszne wychodzą! Wprost rozpływają się w ustach, uwalniając aromat miodu i korzeni. 

Pierniczki

• 2 szklanki mąki (czyli 500 ml) (w zasadzie może być pszenna dowolnej odmiany, ja ostatnio użyłem pół na pół pszennej i żytniej)
 • oryginalnie 2 łyżki miodu - ale ja daję dużo więcej, jakieś 5-8 łyżek, ale prawdziwego, nie żadnego sztucznego erzacu!
 • 3/4 szklanki cukru, daję trzcinowy, ale może być i buraczany.
• 1,5 łyżeczki sody oczyszczonej
 • torebka przyprawy piernikowej
 • 1-3 kopiastych łyżek masła 82% (ja dałem klarowane i wyszło pysznie) nie oszczędzać i nie zastępować margaryną!
• 1 jajko (+ dodatkowo 1 jajko do posmarowania)
 • do 1/4 szklanki lekko ciepłego mleka

1. Mąkę przesiej na stolnicę. Jeśli nie masz stolnicy - użyj czysto umytego blatu kuchennego. 

2. Wlej rozpuszczony gorący miód i wymieszaj nożem lub łopatką. Jeśli wlejesz zimny prosto ze słoika też będą dobre. 

3. Dodaj kolejno cukier, sodę, przyprawę, a gdy masa lekko przestygnie - masło (możesz je roztopić) i jedno jajko. Mieszaj wszystko.

4. Jajko przeznaczone do glancowania wbij do miseczki, wymieszaj widelcem i połowę odlej do ciasta.

5. Zagniataj ciasto dolewając po łyżce mleko w takiej ilości, by ciasto się nie rozpadało, ale i nie kleiło się do palców. Może się zdarzyć, że mąka będzie na tyle niewysuszona, że dodatek mleka będzie zbędny. 

6. Jeśli ciasto wychodzi zbyt lepkie - dodaj mąki.

7. Właściwa konsystencja - nie lepi się do niczego i daje się wałkować na cienki placek.

8. Wyrabianie ciasta ręką potrwa około 10-15 minut.

9. Wałkować na placek grubości 10 mm, jeśli pierniczki mają być grube, lub na  jakieś 3-4 mm jeśli mają być cienkie. Pierniczki na zdjęciu były robione właśnie na cienko. Jeśli nie masz wałka - użyj butelki. Stolnicę i wałek/butelkę posypuj mąką, żeby ciasto się do nich nie kleiło.

10 Wycinaj pierniczki foremką (w razie jej braku - nożem), ukladaj na blasze wyłożonej papierem do pieczenia, smaruj dla glancu rozbełtanym jajkiem i piecz w 180 stopniach. Czas pieczenia trzeba dobrać do swojego piekarnika. Orientacyjnie: ja trzymałem w elektrycznym, bez termoobiegu, cienkie, na chrupko - około 12 minut, lub w 210 stopniach 9 minut. Grubsze w 180 stopniach mniej więcej do 15 minut. 

11. Kiedy widzisz, że pierniczki błyszczą i ciemnieją wyjmij jeden i przekrój - jeśli w środku nie widzisz surowego ciasta, to wyjmuj blachę!

Po ostygnięciu przełóż do szczelnie zamykanego naczynia. Pamiętaj, że pierniczki szybko twardnieją.

piątek, 20 grudnia 2013

263.Wigilia Zbójcerzy

No i fajrant. Dziwnie się czuję - jak zwykle w takich przypadkach - organizm z jednej strony wie, że można będzie odpocząć bo praca się skończyła, ale z drugiej strony emocje są wciąż w stanie nakręcenia intensywną pracą grudnia. Część chce usiąść, część - pędzić, działać, robić.

Wigilia pracownicza na szczęście mnie ominęła, a raczej to ja ją ominąłem, zajęty sprawdzaniem klasówek, które obiecałem dzieciakom oddać przed świętami.

Wigilia klasowa odbyła się w stylu tradycyjnym dla moich diabląt weneckich - zasadniczo bawią się w klimacie żywo przypominającym imprezę Zbójcerzy. Jeść nie bardzo jest co, za to oglądać - i owszem. Lata praktyki wychowawczej rozwinęły mi niezbędny refleks i gibkość wystarczająco, bym uniknął oberwania tradycyjnym pociskiem wigilijnym - mandarynką rozpędzoną do prędkości dźwięku (choć blisko było!). Naturalnie, to nie była jedna mandarynka. Gwoli ścisłości muszę zaznaczyć, że ściany, okno i portret bohatera nie miały takiego skila unikowego jak ja. Z pewną dozą samochwalstwa wspomnę może jeszcze, że przewodniczący klasy też nie miał, a on młodzian przecie i wysportowany.

Po wigilii poznęcałem się nad kujonami, którzy przyszli poprawiać jakieś zaległe prace, ale znęcałem się wspaniałomyślnie - w końcu święta idą, więc trzeba trochę potrenować mówienie przed wigilijną nocą. Potem zaś siadłem do papierkowej roboty, która pozwoliła mi wyjść z pracy już przed piątą.


poniedziałek, 16 grudnia 2013

262.Jaskółka o wyglądzie rekina

Numer posta przywiódł mi na myśl Messerschmitta Me-262 "Schwalbe" - wbrew nazwie (niem. Jaskółka), ów niemiecki odrzutowiec z II wojny przypominał mi swym kadłubem rekina.




Jeszcze tylko 4 dni w pracy i wreszcie będzie można odtrąbić fajrant. Szkoda, że tylko na półtora tygodnia, przedzielone w dodatku rodzinnymi świętami. Ale dobre i to.

 Jeszcze tylko setka prac i odpocznę nieco od sprawdzania. 

W pracy warczę i opierdalam leniwe bachory, rozlewające się na ławkach w odstręczającym lenistwie i olewactwie. 

W ramach zadbania o siebie sprawiłem sobie przyjemność w postaci I serii "Downtown Abbey". Pierwszy odcinek spodobał mi się, przed oglądaniem nastepnych powstrzymuję się, by zostawić sobie frajdę na czas wolnego. Mam tylko dziwne bardzo delikatne wrażenie jakbym ten odcinek już gdzieś kiedyś widział, choć nie mam pojęcia jakim cudem mogłoby to mieć miejsce.

Z planów filmowych muszę sobie jeszcze sprawić rozszerzoną wersję "Hobbita". Chodzi też za mną od jakiegoś czasu 5. sezon "Czystej krwi" i 2. sezon "Gry o tron", ale powstrzymują mnie skrupuły finansowe - w sumie to jednak kupa kasy. 

Czytam sobie trylogię Collins ("Igrzyska śmierci" itd.) - miała być na święta, ale nie wytrzymałem. Pierwszy tom marny, potem się jakoś przyzwyczaiłem, ale w sumie to kiepska literatura i nie bardzo pojmuję te wszystkie zachwyty. Teraz zacząłem czytać trzeci tom, głównie z ciekawości jak to się skończy, niż z poczucia "wessania". Może i saga "Zmierzch" Meyer zalatuje grafomanią, ale przynajmniej jej fabuła mnie wciągnęła. Choć nie wykluczam ewentualności, że nudna Bella czekająca z utęsknieniem na swojego idealnego lubego była mi w tym wszystkim w istocie bliższa, niż rozdarta ikona rebelii z łukiem, wpieprzająca wiewiórki... ;-)

A teraz, niestety, powinienem się wziąć za przygotowywanie na jutro jakichś popraw i ćwiczeń. Bleueee, nie chce mi się, zmęczony jestem.


sobota, 14 grudnia 2013

261.Chomik planujący

Ani się obejrzałem, jak minął prawie tydzień od poprzedniej notki. Gdzie, jak, na co minął? Na przeszłość minął. W pracy zapieprz, a jeszcze ostatni tydzień zapowiada się na przyśpieszenie a nie zwolnienie obrotów. Jeszcze jakieś półtorej setki prac do zrobienia i sprawdzenia - tak akurat rozkłady materiału poszły się bzykać z kalendarzem, że w samej końcówce przed wystawianiem ocen mi się prace skumulowały.

(C)homik wyrzucony ostatnim piątkowym obrotem z kręciołka, sobotnim rankiem skierował swe przebierające wciąż łapki na zakupy, żeby wreszcie sprawę prezentów popchnąć do przodu, bo w przyszlym tygodniu nie będę miał kiedy się tym zająć. Prezentów, w zasadzie, w ręce skompletowanych nie mam, ale odetchnąłem z ulgą, że mam już obmyślone "co - komu". 

I to by było na tyle. Odetchnąłem z ulgą, bo przynajmniej te plany mam ogarnięte.

niedziela, 8 grudnia 2013

260.Perpetuum mobile

Jakoś coraz trudniej mi przychodzi pisanie notatek - nie mam o czym. Dzień do dnia podobny, przemykają nie wiadomo kiedy, nic po sobie nie zostawiając - pusta jałowa egzystencja, której jedynym celem jest jej podtrzymanie. Można by rzec - egzystencjalne perpetuum mobile.

Znajomy, który chlebkuje jako treser gimbazy, dosłownie złożył się w pół ze śmiechu, kiedy usłyszał, jak moje kierownictwo zarządziło końcówkę tygodnia przedświątecznego. Powiedział, że w żadnej szkole w której pracował (a kilka ich już było w różnych gminach) normalnych lekcji w piątek nikt nie robił, bo to fikcja jest a nie nauka, gdyż dzieciaki mają już dosyć - są zmęczone miesiącami szkoły w depresyjnej porze roku i nie mogą się doczekać pierwszej dłuższej przerwy, tym bardziej, że okraszonej prezentami. Powiedział, że w jego szkole wigilie klasowe po lekcjach w piątek to większość by olała.

Obejrzałem sobie obie części "Igrzysk śmierci" (drugą w kinie, pierwszą na DVD). Interesująca scenografia, szczególnie pomysły oddania fikcji przyszłości w strojach i fryzurach mieszkańców Kapitolu. Przyszło mi na myśl, że pesymistyczna wizja naszej przyszłości, podobna do ukazanej w filmie, ostatnio wydaje mi się nieco bardziej prawdopodobną, niż wizja pomyślnego, szczęśliwego społeczeństwa. Kiedy patrzę na to jak się u nas podchodzi do poważnych problemów społecznych i perspektyw ewolucji naszego państwa i społeczeństwa, to coraz trudniej przychodzi mi wierzyć, że sprawy zmierzają w dobrym kierunku.


wtorek, 3 grudnia 2013

259.Konklawe

Jadąc na zajęcia wymarzłem cokolwiek. Niby nie bardzo zimno, ale jak się na wygwizdowie postoi na przystanku - jednym...
                                  drugim...
                                               trzecim...
                                                             czwartym...

to się cokolwiek rześkuchno starym kościom robi.

A niedoleczone zatoki na to Ihahaaaaa! robią.

Permanentny od kilku tygodni ból szyi i głowy - ewidentnie stres mi spina mięśnie, dusi hemohydraulikę i niedotleniona mózgownica drze się w niebogłosy. Staram się brać środki przeciwbólowe tak rzadko jak się da, żeby wątroba japy nie rozdarła, więc nie ma letko.

Ale żeby nie było, że tylko jęczę, to muszę się pochwalić com sobie przyjemnego sprawił. W luterskim sklepie nabyłem słodką czerwoną latarenkę na herbaciane światełko, taką jak poniżej z lewej. Z tym, że w rzeczywistości czerwień jest ciemniejsza. No i w środku jest miseczka a nie szpikulec. Ale to drobiazgi przecie.
Zawsze bardzo lubiłem ogień, świeczki itp. Kiedyś, dziecięciem niewielkiem będąc, gdy oddawałem się pasji fajczenia mokrego drewna (bo suche się skończyło), które dymiło niemiłosiernie, mama spytała: "Co ty tam znowu wyprawiasz?!". Ja zaś z dystyngowanym spokojem odparłem: "Konklawe". Co było zupełnie aktualnym, gdyż się akurat papieżowi Pawłowi VI zmarło. A może Janowi Pawłowi I? W końcu niewielka różnica.

niedziela, 1 grudnia 2013

258.Sam na parkingu

Naruszyłem utrwaloną tradycję zgodnie z którą niedzielne popołudnie i wieczór są przeznaczone na Arbeitfieber na okoliczność zbliżającego się poniedziałku. Postanowiłem odwiedzić Emusia, zamiast miotać się po mieszkaniu między sprawdzaniem po jednej klasówek i zażeraniem emocji słodyczami. To był dobry pomysł, bo zajął mi umysł czym innym. Szkoda, że Emuś niechcący naprowadził rozmowę na niezbyt przyjemne wspomnienia. Wydawało mi się, że mam je już bardziej wyciszone - okazuje się, że emocje wciąż żywe, choć słabsze niż kiedyś. Ale w sumie dobrze że pojechałem - to miły chłopak, przy którym mam, tak rzadką przecież, okazję uśmiechnąć się.

Jednak po wyjściu zrobiło mi się smutno, jak wtedy, kiedy po wycieczce uczniowie rozchodzą się i rozjeżdżają odebrani przez rodziców, odjeżdża autokar i zostaję na parkingu sam, by samotnie, pustą ulicą ruszyć do siebie.
Tekst wieczoru:
"Musisz sobie kogoś znaleźć! Nie możesz JUŻ rezygnować!" powiedział młodzian do równo dwa razy starszego.
 Rozum swoje, emocje swoje. Nie mam już ani nadziei, ani planów. Tempi passati.