Po radzie czułem się zagubiony - jak to tak? już? koniec? można iść do domu? nikt nie będzie biegł za mną i krzyczał, że przecież jeszcze jest coś do zrobienia? Niemożliwe, no niemożliwe. Poszedłem więc do swojej pracowni ostatnie maile służbowe napisać. No i zajrzawszy do szafy postanowiłem troszkę może już przygotować się na następny rok, klasy (ich teczki na prace) wg przyszłorocznego rozdzielnika porozkładać, starocia jakieś powyrzucać. I człowiek popracował, i się człowiek troszkę usprawiedliwił że już wychodzi. Wielki kubeł śmieci wyprodukował. I wreszcie mógł nieco uspokojony pójść do domu, pokrzepiając się myślą, że jeszcze przecież na rekrutacji tu parę razy przyjdzie, więc jakby coś teraz zapomniał zrobić, to wtedy akuratnie nadrobi. Teraz jeszcze trzeba by w dzienniku ostatnie kurze pościerać i na hochglanz wypucować. A potem w nicnieróbstwie czekać nadejścia nowego roku szkolnego, żeby nim sobie koniec tego żałosnego życia akcelerować.
Straszne.
OdpowiedzUsuńJak ty sobie poradzisz jeśli nie umrzesz przed emeryturą?
No właśnie że wcale. Dlatego muszę być dobrej myśli i głęboko wierzyć, że jednak przekręcę się wcześniej.
UsuńWiesz, łudzić się można i mieć nadzieję, ale los bywa strasznie przekorny :D
UsuńOczywiście. Tylko szaleniec mógłby się nań zdawać. Człowiek rozumny bierze sprawy życia w swoje ręce. :-)
UsuńNa te dwa miesiące spokojnie mógłbyś gdzieś iść do s nie siedzieć tak bezczynnie w domu!
OdpowiedzUsuńPrimo - nie wiem gdzie jest "s", ani jak do niego się idzie. ;-)
UsuńSecundo - nie dwa miesiące, a sześć tygodni.
A we wrześniu znowu "nauka zdalna"?
OdpowiedzUsuńUchowaj Boże przed takim nieszczęściem! :-(
Usuń