Czytając "Wyprawę skrytobójcy" Robin Hobb zauważam irytującą manierę przypominania co ileś tam stron co się zdarzyło wcześniej. Rozumiem użyteczność tego chwytu przy grubaśnej książce, którą pewnie wiele osób czyta bardzo długo, ale mi trochę przeszkadza łopatologiczność realizacji. Mam wrażenie, że u którychś autorek taki sam chwyt już zauważyłem. Widzę u Hobb tę samą cechę co u Gabaldon i w mniejszym stopniu Meyer - umiejętność rozpisywania się o rzeczach, które można było zawrzeć w ćwierci tej objętości lub mniej nawet. Zdecydowanie wolę konkret od ględzenia. Wyraźnie tę różnicę widać kiedy się zestawi Ziemiańskiego ze wspomnianymi paniami. U niego akcja posuwa się do przodu, a u nich... Orzeszkowej opisy przyrody niemalże. 😕
Myślę, że to świadomy zabieg, na potrzeby tłumaczeń zagranicznych. Weźmy taką "Uwiezioną w bursztynie" Gabaldon, nad która siedziało pięć osób. Każdy dostał po te 200 stron, a dzięki tym powtórzeniom/przypomnieniom co było wcześniej mógł tłumaczyć spokojnie, a szybko, bez potrzeby czytania całej powieści.
OdpowiedzUsuńŻartujesz, prawda? :-o Nigdy by mi takie wyjaśnienie do głowy nie przyszło...
UsuńRacjonalizuję :D
UsuńAle ci tłumacze od Gabaldon na 100% nie czytali całej powieści, a tylko kawałek, nad którym pracowali. Bo inaczej nie da się wyjaśnić stosowania określeń bratanek i siostrzeniec jako synonimów (w ang. oryginale pewnie był niejednoznaczny nephew).
Z tłumaczami przypuszczalnie masz rację - na redaktorach w wydawnictwach się oszczędza i stąd potem takie niespójności, ale żeby autorka z góry już coś takiego zakładała to mi się jednak wydaje zbyt nieprawdopodobne, zwłaszcza przy amerykańskich autorkach. Skłaniałbym się do niewiary we współczesnego czytelnika, dla którego te książki to ocean słów pokonywany wpław.
UsuńJak nic przypomniałeś mi "Nad Niemnem", które zakończyłem czytać chyba przed 100 stroną. Wchodzenie do chaty przez 30 stron mnie rozwaliło.
OdpowiedzUsuńBogu dziękować - zekranizowali! :-))
Usuń