Zjadłem właśnie bardzo niezdrowy obiad rozgrzeszając się nader swobodnie, że takie coś jadam tak rzadko, że mnie niestety raczej nie zabije. Właściwie to kombinację: przysmażone, cieniutkie jak pasek mojej wypłaty, plasterki boczku wędzonego z plackami ziemniaczanymi i surówką z kapusty (wszystko "Biedrona"), jem pierwszy raz w życiu. Popiłem resztką (dość pokaźną resztką...) toskańskiego wytrawnego wina i punkt życia pt. posiłek środkowy w dniu 17 stycznia 2018 roku mogę uznać za odfajkowany.
W cukierni starej jak świat (mój świat) dowiedziałem się, że być może niedługo ulegną likwidacji. Smutne to - zniknie jeden z ostatnich, a może ostatni element mojej okolicy, o którym mogę powiedzieć, że istnieje od kiedy pamiętam, a więc od lat już doooobrze ponad czterdziestu. Dopiero co zawinął się "Wróbel" z Noakowskiego, a teraz ci, jeszcze starsi. Z jednej strony fajnie, że miasto się zmienia, że jest nowocześniej, ładniej, ale z drugiej strony przykro, że znikają bezpowrotnie miejsca, które tworzyły klimat historii, tę atmosferę pozytywnej tradycji. Coraz częściej mam tak, że staję przed jakąś witryną i bezskutecznie próbuję sobie przypomnieć co tu było za mojego dzieciństwa, za nieboszczki komuny. Naturalnie to wina sklerozy, ale i zbyt szybkich, zbyt częstych przekształceń przestrzeni. I znowu - dobrze to i źle zarazem. W miejscu "Wróbla" jest nowa cukiernia, można by rzec - dalej jest cukiernia, ale już zupełnie inna - fikuśne ciasta i torty na porcje sprzedawane z kawą, wyraźnie stargetowane (klimatem i cenami - żadne nie dla mnie) na hipsterię, jakby z nadzieją pożywienia się na odpryskach Hali "Koszyki".
Jeśli chcecie zobaczyć jeden z ostatnich reliktów przeszłości, zachowanych jeszcze w stolicy, to idźcie do cukierni na rogu Krochmalnej i Żelaznej - mam poczucie jakby czas stanął tam w miejscu. Wizualnie, bo ciastek jakoś nie nie mam ochoty (odwagi?) spróbować.
Bloger robi się mocno irytujący z tym wyrzucaniem komentarzy do spamu - dopiero co mój gdzieś u kogoś wylądował, a ja właśnie wydobyłem komentarz prawdziwe niespodziewanego gościa BJ-a.
Trzeba sobie robić przyjemności w życiu, choćby niezdrowym daniem. :)
OdpowiedzUsuńWłaściwie nie traktowałem tego w kategoriach przyjemności, tylko obowiązku, czy może lepiej - zadania do wykonania.
Usuńmnie najbardziej irytuje jak zamykają mi moje ulubione miejsca do picia kawy... miałem takie jedno i byłem w szoku jak wybrałem się tam, a tam pustka... nie lubię takich niespodzianek...
OdpowiedzUsuńOtóż to! Przyzwyczai się człowiek do czegoś fajnego, po czym ktoś przychodzi i mu to odbiera. :-(
Usuńjak mawial poeta " Dobra zmiana " panie hehehe ponoc teraz sie odbudowywuje to co bylo w ruinie ..... tylko tak sie zastanawiam jak myslmy zyli w tej Polsce co byla w ruinie ?
OdpowiedzUsuńŻyliśmy nędznie, niegodnie i na kolanach. :-D
UsuńNigdy tego nie jadłem.
OdpowiedzUsuńJeśli alternatywą są pieczone ziemniaczki i mięciutka, rozpływająca się w ustach kaczuszka ^_^, to nie żałuj i nie próbuj! :-D
Usuń