Propozycja Sansia protegowania na posadę, choć to oczywiście prank i trolling, skłoniła mnie do zastanowienia nad wadami i zaletami tratwy Meduzy i chłodnego rozważenia ewakuacji z tego próchniejącego domu wariatów.
Emocje nie bawią się w niuanse i drą ryja: "Uciekaj stamtąd stary debilu!", ale rozum stawia pytania. Tu nieoficjalnie mam nie mieć wychowawstwa w przyszłym roku - bardzo duży plus. Może jakimś cudem uniknę go w przyszłym roku, ale obawiam się, że to będzie zbyt piękne, bo wtedy będzie podwójny nabór i wychowawstwa będzie się wciskać każdemu, nawet pomnikowi patrona. Tu mam różne zadania, które sprawiają, że jestem potrzebny i może to posłużyć za jakiś argument przeciw wychowawstwu (Malinowski nie robi nic, to jemu dać!). W nowej szkółce mało prawdopodobne żebym uniknął - nie po to się zatrudnia nową szkapę, żeby ją na Królewski Trakt trzymać, a nie na Karową ulicę.
Na nowym pokładzie wszystko nowe i niefart, kiedy się trafi na kapitana-papierologa, który filozofię swych rządów opiera na tzw. sprawozdawczości, będącej upiorną mieszanką biurokratycznej fikcji i pseudoeksperckiego bełkotu. U nas, przynajmniej na razie, dyro ma umiarkowane i sporadyczne wyskoki w tym kierunku, skupiony na fajniejszych dla niego występach. Jakby traktował to na poważnie, to szło by się na kredę rzucić.
Niewygodnie jest uczyć tego samego przedmiotu co dyrektor. Wolę mieć więcej swobody, a mniej wtykania tyleż wścibskiego, co niedowartościowanego i czasem niezbyt kompetentnego nosa w moje podwórko. Przerabiałem to, więc wiem jak męcząco może być.
Jednak opcja zostania na tratwie Meduzy też ma swoje wady - przede wszystkim bałagan, niepewność, brak satysfakcji z własnego wysiłku, brak szacunku ze strony... właściwie to ze wszystkich stron.
Konkluzja jest tak niepokojąca, że nie odważę się wypowiedzieć jej na głos. Więc może ją tylko po cichu napiszę.
Powinienem rzucić tę robotę, która mnie frustruje i zatruwa. Równocześnie wciąż chciałbym być nauczycielem. Nie mam pomysłu na inną pracę, zwłaszcza przy tak wąskowyspecjalizowanym wykształceniu. Wychodzi na to, że z tego pata jest tylko jedno wyjście. Czarny, przesuń się!
Bałagan pewnie prawie wszędzie, niepewność - chyba także? A brak satysfakcji - też nie wiadomo co i jak będzie na nowej tratwie...
OdpowiedzUsuńNo właśnie... Nie sztuka się przesiąść w cokolwiek, sztuka w coś lepszego. A to dramatycznie zawęża pole manewru. :-(
UsuńMówiłem Ci, że mam pierwszeństwo. Chyba, że się zmieścimy razem.
OdpowiedzUsuńW sytuacjach równorzędnych ten z prawej ma pierwszeństwo :P
Usuńale marudzisz :P moja tratwa utrzymuje się w niezłym stanie, nawet więcej niż niezłym ;)
OdpowiedzUsuńTomaszek zmienił pracę na to samo ale gdzieś indziej i sobie chwali więc generalnie można i da się. Ale czy w szkole to w ogóle możliwe ??? w sensie grona pedagogicznego to wiadomo co szkoła to inaczej i dyrektorstwa też ale co do młodzieży śmiem twierdzić, że wszędzie taka sama (jak o LO mówimy) bo jeśli rozważać podstawówkę czy kończące roczniki gimnazjów których już niby nie ma a są no to zróżnicowanie jest ogromne. W zasadzie to nawet mi Was (nauczycieli) żal bo całe życie się musicie dokształcać. Jakieś pierdy w stylu nauczyciel mianowany i niemianowany cokolwiek to poza różnicą w obowiązkach i wypłacie oznacza. Co niż demograficzny to obcinają Wam godziny i trza się ratować jakimiś dodatkowymi lekcjami w innych szkołach albo nie daj Boże co jest najgorsze moim zdaniem. Na starość trzeba zrobić inny fakultet i tu moje ulubione kombinacje Pan z historii może być równocześnie Panem z plastyki/WueFu/biologii/matmy czy zgoła czegoś jeszcze bardziej od czapy. Znam dziesiątki takich przykładów, które zmuszone zmniejszeniem godzin prą na studia podyplomowe i robią "cokolwiek" byle szybko i bez zbędnych stresów zdobyć dodatkową specjalizację. Lub też co jest jeszcze bardziej od czapy przychodzi fizyk i będzie się uczył jak zostać polonistą gdyż akurat w jego szkole matce polonistów jest niedosyt i są wolne godziny.
OdpowiedzUsuńTrudno coś doradzić poza jednym: szanujmy się i swoje zdrowie. Wypalenie zawodowe w każdej pracy i dziedzinie to powolna śmierć. Należy jej uniknąć ;)
Skarbie, ale jakie ja rozeznanie robiłem, normalnie jak na wojnie! To i się udało (przynajmniej na razie) :D
Usuńjuż drugi raz nazwałeś mnie Skarbie ... zaczynam się zastanawiać czego potrzebujesz ha ha ha :P
UsuńWiem, wiem, że się z tym bujałeś dłuższą chwilę ale kolega Aberfeldy ma raczej trochę trudniej :]
Dłuższą, dokładnie... no i u mnie jest inna sytuacja, mogłem wybierać firmy, zakładać swoją, a Aberfeldy co - założy swoje LO? ;-)
Usuńprywatne LO nie bardzo ale na przykład taką prywatną filię wyższej szkoły podyplomowej dla nauczycieli to by mógł :D
UsuńAle mnie nie bawi administracyjna robota, dlatego też nie chciałbym być dyrektorem szkoły.
UsuńDokształcanie jest wpisane w ten zawód, bo stan wiedzy się zmienia (także w historii) i trzeba za tym nadążać, ale wymuszanie nowych specjalizacji z powodu kolejnej reformy jest nieszczęśliwym zjawiskiem, bo prowadzi nieraz do wybierania niekoniecznie zgodnego z predyspozycjami i zamiłowaniem.
Masz rację co do szkodliwości wypalenia, ale obawiam się, że dla mnie to ostrzeżenie jest już spóźnione. :-/
to może mógłbyś uczyć tych przyszłych nauczycieli ??? :DD
UsuńZ wypaleniem walczy się trudno ale czasem wystarczy jak Tomek zmienić miejsce pracy.
Przyszłych nauczycieli uczy się wydumanych teorii, które świetnie wyglądają w modelu teoretycznym, lub laboratoryjnym, tylko nie bardzo wychodzą w realnym życiu.
UsuńPamiętam ze swoich studiów (podypl.) jak teoria sobie, realia sobie, a prowadzących zatykało, kiedy przedstawiałem konkretne przypadki ze swojej praktyki (uczyłem już wtedy) przeczące ich pięknym teoriom.
a to jest akurat standard nie tylko u nauczycieli. Mnie na studiach uczyli przykładów z innych krajów które u nas w ogóle nie mają i nie będą miały nigdy zastosowania. I też już wtedy byłam praktykiem i obalałam od razu te pseudo teorie jako niemożliwe do stosowania no ale ... kto by tego słuchał. U nas się uczy bzdetów i produkuje magistrów biurokratów nie praktyków. Potem się takiego zatrudnia i uczy wszystkiego od nowa bo jest totalnie nie przygotowany do pracy.
UsuńZ tym, że w belferce to taki debiutant uczy się praktycznie sam. Lekcje obserwowane w czasie stażu awansowym to przeważnie fikcja, pomoc ze strony doświadczeńszych kolegów zwykle jest fragmentaryczna i dotyczy kwestii wywołanych przez debiutanta, które z kolei on sam musi umieć wcześniej wychwycić i nazwać, żeby o nie spytać. Albo jak sprawa wyjdzie na światło dzienne przy jakimś "bum".
UsuńNauczyciel u nas to zawód solowy, a nie chóralny.
Po części masz rację, że w LO młodzież podobna, ale po części nie masz. Różnica polega na możliwościach intelektualnych. W słabej szkole masz poczucie, że się namęczysz, namordujesz, a wyniki i tak będziesz miała kiepskie. A w dobrym LO pracujesz na zupełnie innym poziomie.
OdpowiedzUsuńhmm no tu faktycznie nie mam porównania bo LO kończyłam jedno i szczerze mówiąc kiepskie. W rankingach tamtych lat było na samym dole drabiny w moim mieście ale ... było też najbliżej a ja byłam leniwa i brakowało mi na bilet miesięczny. Poszłam więc do kiepskiego bo ani nie zamierzałam być adwokatem ani lekarzem :)uznałam więc, że nie będzie to miało wielkiego znaczenia ... ;)
Usuń