Rozmowy z M. doprowadziły mnie do takich konkluzji na temat naszej tratwy i jej mostka kapitańskiego, że unikam nazwania swoich uczuć w tym zakresie po imieniu. Poziom bałaganu, niepewności i nie przemyślenia decyzji osiąga wyżyny, jakich nie widziałem od kiedy pracuję w tym zawodzie.
Nastrój prywatny - jak w jacuzzi w zenzie. Rozum powtarza: przyzwyczaj się wreszcie do tego samotnego życia, które sobie wybrałeś, bo innego mieć nie będziesz, zaś emocje ustawicznie wyskakują jak murena z kryjówki i kąsają dotkliwie, prowokowane czymkolwiek - widokiem na ulicy, nieroztropnie wybranym filmem, zdjęciem w necie, niebaczną myślą. Muszę przyznać, że nie spodziewałem się, że będę mieć aż takie trudności z pogodzeniem się z samotnością na zawsze. Wydawało mi się, że trochę ziemi, klepu-klepu łopatą i trochę trawy na wierzch wystarczy, żeby śladu nie było. A tu grób wciąż się rusza i podryguje. Dwadzieścia parę lat szczelnego trzymania emocji pod kluczem najwyraźniej było bardzo mylące.
to mamy podobnie
OdpowiedzUsuń