Zdaje się, że mój organizm już na dobre oswoił się z myślą o nowym roku szkolnym - spięcie pleców i ból głowy trzyma. O przespaniu całej nocy bez przerwy - po 3 tygodniach takiego luksusu - mogę już zapomnieć.
Wczoraj machnąłem sobie swobodny spacer, jak się później okazało - na 9,5 kilometra. Przeszedłem się podwarszawskimi uliczkami (na Pradze ;-) ), na których jeszcze nigdy w życiu nie byłem, choć w linii prostej nie dalej one jak kilka kilometrów od mojego domu. Dziś z kolei przejechałem się na daleką północ - do Tarchomina, zobaczyć jak tam się pozmieniało w ostatnich latach. No sporo, lecz miałem chwile maleńkiej satysfakcji rozpoznając miejsca nie widziane od ładnych kilku(nastu?) lat. A mimo że się zasadniczo wiozłem komunikacją miejską, to i tak w sumie 6,5 kilometra przeszedłem szybkim krokiem.
Dzień coraz krótszy, wieczorem widać jak bardzo się skrócił, gdy słońce znika za budynkami. Wkrótce znikną i zgrabni chłopcy w swoich seksownych korsarkach i sportowych butkach, zwiastując nadejście jesieni i zimy, z ich krótkimi i ponurymi dniami, zachęcającymi do rozstania się z tym rozczarowującym światem.
Natrafiłem na zabawny fragment w książce Jerzego Waldorffa "Harfy leciały na północ". Dzieląc się wrażeniami z wycieczki do Moskwy w 1956 r. i tamtejszego spektaklu "Hrabiny Maricy" Kalmana napisał:
"Z nie najlepszej obsady Maricy wybijał się na prawach tak częstych tu kontrastów amant Jurij Dinow. Pamiętam operetkę wiedeńską, paryską i naszą z jej dobrych czasów, a przecież równie wspaniałego amanta nie spotkałem. Chłopak dwudziestoparoletni, wzrostu chyba metr osiemdziesiąt, o pysznej gruzińskiej urodzie i głosie barytonowym, którego nie powstydziłaby się żadna z Oper. W dodatku tańczył jak anioł i tylko na kobiety patrzeć nie chciał, gdy go oklaskiwały zachwycone."
Ostatnie zdanie - wyborne!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz