Dziś chyba na przerwie wyglądałem mało kwitnąco i niedostatecznie promiennie, bo zauważyłem, że uczennice zaczęły mi się z pewnym niepokojem przyglądać i spytały, czy aby na pewno wszystko ze mną w porządku. A ja po prostu tylko byłem w fazie przestawiania się z lekcji właśnie zakończonej na lekcję nadchodzącą, z jednoczesnym podładowywaniem akumulatorków wyzerowanych lekcją minioną.
W ramach zaciekłej walki z wirusem zastosowaliśmy śmiertelnie dlań groźną broń masowego rażenia, czyli zasadę, że klasy zostają w salach lekcyjnych, a nauczyciele przychodzą do nich. Chodzi o to, by uczniów przesunąć z zatłoczonych korytarzy do sal.
Pomińmy fakt, że cofnęliśmy się do czasów przednapoleońskich - bo wtedy zdaje się wprowadzono pracownie przedmiotowe, gdyż rzeczywistość jest tak paradna, że nie warto małostkowo czepiać się przeszłości.
Belferstwo lata po szkole, bo lekcje mamy porozrzucane po całym budynku. Klniemy w żywy kamień, bo przecież nie sposób brać ze sobą potrzebnych pomocy dydaktycznych. Nowocześniejsi - mający materiały w postaci cyfrowej klną jeszcze dosadniej, bo wyposażenie sal w sprzęt jest mozaiką na wysypisku. Nie zdawałem sobie sprawy jaki szrot mamy po salach poupychany. Nadzieja, że może w sali będzie rzutnik... Że może ten rzutnik będzie miał ekran (tzn. kawałek ściany do wyświetlenia całego obrazu)... Nadzieja, że komputer będzie chodził w takim tempie, żeby się dało wpisać temat i sprawdzić listę obecności w nie więcej niż dziesięć minut... Nadzieja, że na kompie będzie oprogramowanie którym otworzymy potrzebne do lekcji pliki... Nadzieja że w ogóle w sali będzie internet... Nadzieja, że ogólne hasło logowania będzie ustawione także na tym komputerze... My po prostu tryskamy nadzieją. I jej siostrami też tryskamy - kurwamacią i kurwynędzą.
Klas mamy więcej niż dużych sal, co w połączeniu z lekcjami języków obcych w grupach międzyoddziałowych powoduje, że uczniowie część lekcji i tak mają w różnych salach. Podobnie jak informatykę, bo tej nie da się realizować poza pracownią. Wszystkie inne przedmioty - przecież da się...
Ale są i chwile, kiedy można się uśmiechnąć. Z zażenowaniem, kiedy wchodząc na lekcję widzimy dziennik otwarty na koncie koleżanki, która jakoś zapomniała się wylogować z tegoż dziennika, w którym mógłbym ileż figielków podłych jej wykroić!
A bywają i chwile, kiedy można i śmiechem parsknąć, szyderczym a szczerym. Jak wtedy, kiedy ujrzałem i przeczytałem polecenie, by nauczyciele przed udaniem się na kolejną lekcję w innej sali upewnili się, że salę w której mieli zajęcia opróżnili z uczniów i starannie zamknęli. Dzięki temu uczniowie lądują na zatłoczonym korytarzu, z którego ich przecież usuwaliśmy wprowadzając zajęcia "cały dzień w tej samej sali". Polska oświata w pigułce. Pigułka na przeczyszczenie górne.
Ooo.... Wszystkie lekcje w jednej klasie.... Czasy wiejskiej podstawówki mi się przypomniały. Z tym, że u mnie w szkole klas było normalnie osiem, a izb lekcyjnych tylko siedem. To był dopiero logistyczny problem dla dyrekcji do rozwiązania, a nie jakieś pierdoły, że przybory naukowe nauczyciel musi z sobą nosić :D
OdpowiedzUsuńU nas liczba sal zdolnych pomieścić pełną klasę w stosunku do liczby klas jest jak 4 : 5.
UsuńPrzez te twoje wpisy miałem ostatnio koszmar w nocy. Nie dość, że byłem belfrem, który się zmaga z ułożeniem planu lekcji dla przeludnionej szkoły, to jeszcze w tym śnie ożeniłem się z nauczycielką angielskiego, żeby dostać etat :D
UsuńSpoko, dopiero zacząłeś pracę. :-D
Usuńja pitole takiej szkoły to nawet ja nie znam. Jak jeszcze wf będziecie w tej samej sali robić to już się nadaje do TV :D
OdpowiedzUsuńEee, nie, tak źle to nie będzie - do wf mamy korytarz.
Usuń