Skończyłem czytać "Ale z naszymi umarłymi" Jacka Dehnela. Okropna, przygnębiająca wizja - przestroga przed drogą, którą kroczy część naszego społeczeństwa (a może w sumie całe społeczeństwo?). Znów przypomniał mi się "Nosorożec" Ionesco.
Z tą literacką interpretacją groźnie koresponduje naukowa - wywiad z profesor Patrycją Matusz, odsłaniającą renesans agresywnego, szowinistycznego nacjonalizmu w naszym społeczeństwie.
To było moje pierwsze zetknięcie z większą prozą Dehnela. Wrażenia mam mieszane - temat ważny, pomysł fajny, humor subtelny, inteligencja i zmysł obserwacji autora - niezaprzeczalne, ale ogólnie brakuje mi trochę jakiejś iskry, porywu emocji. Ta proza stwarza wrażenie jakby w rozpięciu między intelektem a emocjami była nieco zbyt przesunięta ku biegunowi chłodnego, cokolwiek zdystansowanego intelektu. Właściwie pasuje ona do wizerunku autora - chłodna, powściągliwa, konserwatywna elegancja, pilnie bacząca, by nie dopuścić żadnej swobody, ani szaleństwa w wyglądzie; strój jak zbroja i komunikat przeciw światu.
Książkę przeczytać warto.
Bardzo mi się nie podobają interpretacje rzeczywistości wg Dehnela. Opierają się na analizie kultury, co moim zdaniem jest fundamentalnym błędem. Jedynie analiza społeczno-ekonomiczna dostarcza odpowiedzi i wyjaśnia to, co dzieje się od kilku ostatnich lat u nas i na świecie. Niestety, w Polsce tradycyjnie trwa walka z chochołami.
OdpowiedzUsuńPo części masz rację, że nadużywamy czerpanych z przeszłości pojęć-wytrychów, którymi próbujemy załatwiać swoje interesy, jednak nie zgadzam się z tak stanowczym ujęciem, że "jedynie analiza społeczno-ekonomiczna dostarcza odpowiedzi". To niebezpieczne złudzenie i lewicy i liberałów, ignorujące niezwykle ważną sferę umysłu człowieka, jaką są emocje, a to one w dużym, może przeważnym, stopniu działają w tym, co zapewne nazywasz sferą kultury.
UsuńDla pełnego opisu, moim zdaniem, trzeba uwzględniać wszystkie aspekty: społeczny, ekonomiczny i kulturowy, ze świadomością, że przeplatają się one ze sobą, a nie biegną oddzielnymi torami.
Jak studiowałem, to na jakiś tam zajęciach (nie pamiętam dokładnie z jakiego działu to były ćwiczenia) prowadzący powiedział, że w zasadzie do drugiej wojny światowej w cyklach pokoleniowych (co można sprawdzić i sam sprawdzałem) był konflikt zbrojny eliminujący nadwyżkę młodych (ok. 20-to letnich) mięśniaków z życia publicznego. Zawsze jest grupa, która chce się napierdalać, szuka takich sytuacji, chce się w nich zrealizować (w sensie to napierdalanie), choćby małe skurwiele od 972.
OdpowiedzUsuńTeraz z powodu wstrzymania konfliktów, "naturalna" eliminacja napierdalaczy zniknęła. To co oni mają z sobą zrobić? Napierdalają się na doraźnie sfingowanych ustawkach, na mniej doraźnie ustalonych manifestacjach itp.
To powinno być jak w gangach N.Y. Dać im do wyboru broń i niech się napierdalają, a poległych do worów. Na ileś lat byłby spokój. Tak, nie mają co zrobić z energią i wyżywają się na przygodnych przechodzących i tak będzie.
Być może jest coś w tej teorii. Nie ulega wątpliwości, że żyjemy w najdłuższym w historii Polski okresie pokoju.
UsuńSzwajcarzy musieli sobie radzić bez takich cykli i wystarczy sobie popatrzeć, gdzie są teraz oni, a gdzie my.
UsuńUwarunkowania geograficzne czynią istotne różnice utrudniające takie proste porównywanie Szwajcarii z Polską. A przez długi czas typowe dla społeczeństwa szwajcarskiego było eksportowanie nadwyżki mężczyzn w formie najemników.
UsuńAle też pewne rzeczy upraszcza Pan. Mediolanu się helwetom chciało ale im wytłumaczono boleśnie że njet.
UsuńOczywiście - wojny też toczyli. Domowe również.
UsuńMój prawnik jest prapraprawnukiem jedynego powieszonego za handel bronią
UsuńNieco dwuznaczne referencje. ;-)
Usuń