Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

niedziela, 13 maja 2018

808.Meksykańska fala

Piękna pogoda - słońce i wyraźny, chłodzący wiatr. Na ulicach niewielu pieszych, za to wielu rowerzystów. Zrobiłem sobie krótki spacer po Woli i skrawku Ochoty, w sumie 5,5 kilometra. W pięknym słońcu niektóre bloki z lat 60-tych wyglądają całkiem nieźle. 

Pierwszy cydr w tym roku. 

Odważyłem się spojrzeć na wagę - cóż, nie było cudu, było potwierdzenie smętnej świadomości; za dużo jest, dużo za dużo. Ograniczyłem słodycze, bo wiem, że mi szkodzą, ale wiem też, że to w dużym stopniu wynik długich słonecznych dni i zmniejszenia liczby zajęć; kiedy zaś przyjdzie jesień i zwykły dołek psychoformy, to się znów zacznie podżeranie ponad miarę poza moją kontrolą.

Po głowie ustawicznie kołaczą się (już uruchomione finansowo) plany wakacyjne, zaś obawy zapełniają stadion i robią oprawę. 

Lektura bloga małżonki Lu z jego fabryką zdjęć, jakoś skierowała moją myśl na tory fotografii. Skoro wakacje to będzie trzeba jakieś fotki porobić. Z ciekawości zajrzałem ile teraz kosztują materiały i usługi fotografii analogowej. Posmutniałem troszkę, bo przypomniałem sobie, dlaczego parę lat temu odłożyłem aparat na półkę, uświadomiwszy sobie jak bardzo belferska pensja nie sprzyja temu hobby w analogowym wydaniu.

10 komentarzy:

  1. trzeba się ruszać jakkolwiek się da. Albo spacery, albo nordic (uznałam, że jeszczem za młoda i trochę to dla mnie za nudne) albo kupić stacjonarny rower (zakupiłam używany w zasadzie miał być dla mężowskiego na rehabilitację kolana ale to leń patentowy i nie korzystał więc przejęłam) albo biegać. Ja biegam bo lubię. Choć żeby polubić trzeba zacząć. Generalnie polecam bo niezłe się mija ciacha na trasie a biegacze to jedna wielka rodzina i pozdrawiają się w ogóle się nie znając ;)

    Na razie nasz urlop to wielka niewiadoma.

    Natomiast fotografia ... cóż. To jest hobby z dziurą bez dna. Za drogie dla amatorów i dla zawodowców też. Muszę z przykrością stwierdzić, że w ogóle nie wywołujemy zdjęć z wakacji a mamy je tylko na kompie. Już to mieliśmy dawno zmienić i robić fotoksiążki z wakacji ale zawsze jakoś coś ... no i nie wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bieganie jest fajne; o moim pisałem kiedyś. Zdjęcia w postaci pliku mają ten mankament, że mogą ulecieć z jedną awarią. Warto mieć kopię zapasową na jakimś zewnętrznym serwerze, a oprócz tego odbitki. Pytanie, czy nie przekroczyliście już progu liczby zdjęć, za którym już nie dacie rady zrobić "papierowych" albumów, nawet gdybyście chcieli?

      Usuń
    2. no to bierz się do roboty. Pogoda dopisuje i wesołe endorfinki zapraszają :D

      Nic się nie martw. Profesjonalista ma swoje pliki zabezpieczone w kilku miejscach i na dziesiątkach nośników zewnętrznych :D

      Pytanie powinno brzmieć raczej: kiedy my nie przekraczamy progu zdjęć i ile to jest dla kogo tenże próg. Z każdego 2 tygodniowego urlopu mamy ponad 2 tysiące zdjęć. Z tego po odsiewie zostaje z reguły ok. 200 a z tych 200 do fotoalbumu powinno iść maks 50. Więc nie jest tak całkiem źle. Dalibyśmy radę tylko trzeba by się cofnąć, przejrzeć i znów wybrać a na to jakoś zawsze brakuje ochoty i czasu. Powinniśmy robić to od razu.

      Usuń
    3. Dla mnie to abstrakcyjne ilości. :-) Kiedy z 3-dniowej wycieczki przywożę circa 240-280 zdjęć mam wrażenie, że napstrykałem niewyobrażalną ilość. Wciąż we mnie tkwi analogowiec - na średnim formacie miałem 12 klatek...

      Usuń
    4. Ja ostatnio robię zdjęcia już tylko do wrzucenia na blog (i dodatkowo na FB). Przynajmniej nikt albumu z odbitkami nie wyrzuci na śmietnik przy likwidacji mieszkania :)

      Usuń
    5. Coś w tym jest. Choć może kluczowe jest co znajduje się na tych fotkach. Strzelaj selfiki, to albumu może raczej nie wyrzucą. ;-)

      Usuń
    6. bo to są abstrakcyjne ilości :DDD

      Na szczęście jesteś analogiem a nie pełnoklatkowcem :)

      Ja sama moim aparatem dla "przygłupów" walę ok. 200 zdjęć z wyjazdów 2 tygodniowych. Ale ja z kolei jestem fotografem sytuacyjnym. Oprócz dziwnych rzeczy które mnie zainteresują cykam wszystkie jadane przez nas za granicą potrawy :D

      Usuń
    7. Właśnie przyszedł mi do głowy pomysł: kiedy będę łaził i pstrykał sztadszafty, to praktycznym pomysłem dla odtwarzania lokalizacji fotek byłoby pstryknięcie co jakiś czas tabliczki z nazwą ulicy lub placu, żeby nie bazować tylko na swojej pamięci.

      Fotografowanie egzotycznego jedzenia wydaje mi się zbyt.. egzotyczne. :-D

      Usuń
    8. oooo widzisz dobrze, że przypomniałeś. Tabliczki z nazwami ulic też fotografuję za granicą. Głównie po to, żeby odnaleźć samochód bo np. w Grecji nie jest łatwo zapamiętać ulicę gdzie się go zostawiło :DDD

      W zasadzie to fotografuję każde. Uwielbiam jeść. Mogłabym zawiesić całe mieszkanie zdjęciami ładnego jedzenia ... ehhhh

      Usuń
    9. Musisz mieć świetną przemianę materii, albo żelazną wolę ;-) wielu nie wytrzymałoby takiej presji. :-D

      Usuń