Pogoda dość wstrętna - napady gwałtownego deszczu nie sprzyjają przemieszczaniu się z zakupami po mieście. W hipermarkecie mnóstwo ludzi z zakupami w ramach akcji "Paczka dla głodującej kamienicy", albo jakoś podobnie. No bo przecież te góry jedzenia niemal wysypujące się z wózków to nie mogą być na ich własny użytek. Ja rozumiem, że rodzinne święta itp., ale przecież żadna rodzina nie może być aż tak wielka!
Większość prezentów już zapakowałem. Pistolet do klejenia na gorąco to bardzo użyteczne narzędzie.
Na blogu Hanysa Wędrowniczka przewija się kilka stałych motywów - góry, piwo, fana i... nakladany hermelin. Dawno zwróciłem na tego ostatniego uwagę, bo nigdy nie jadłem, a z opisu wyglądał interesująco. I jakoś tak się, przypadkiem, złożyło, że raptem kilka dni temu sobie takowego hermelinka nastawiłem w słoiku celem premierowej degustacji. O matulu! Jakie to dobre! Konsumuję w charakterze smarowidła na ciemnym chlebie żytnim. Powinno dłużej postać, ale nie daję rady czekać i zniknie wkrótce. Być może nie zdążył się jeszcze właściwie zamarynować, ale trudno - już jest pyszny. Jeśli ktoś lubi sery, to szczerze polecam. Jest mnóstwo przepisów, ja zaś zrobiłem, jak sądzę, najprościej:
serek camemberek - sztuk dwa
czerwona cebula - połówka niedużej
czosnek - ząbków kilka (3-5)
zioła prowansalskie - torebka
oliwa - zależnie od kształtu i wielkości słoika
słoik z dużą średnicą otworu, większą od średnicy serka
Jednego serka przekroiłem na dwa plastry, a drugiego użyłem w całości; chciałem w ten sposób przetestować dwa napotkane warianty. Różnica subtelna, następnym razem chyba raczej użyję wariantu dwuplasterkowego. Na dno słoika włożyłem plaster cebuli i parę plasterków czosnku (można go rozgnieść). Na to serek obtoczony suto w ziołach, na to cebula & czosnek jak wyżej, na to znów serek w ziołach, na niego cebula itd. Całość zalałem oliwą tak, żeby przykryła wszystko. Postawiłem pod okno, w tzw. niższą temperaturę pokojową, ale po kilku dniach przestawiłem do lodówki. Wyglądał pięknie i w ładnym słoiku, szczególnie weckopodobnym, z zamknięciem na klamrę z drutu (np. z IKEI), może być efektownym prezentem.
Gdy czytałem Twój wpis przyszedł mi do głowy pomysł na opowiadanie kryminalne. Zacznę je od zdania: "Pistolet do klejenia na gorąco to bardzo użyteczne narzędzie."
OdpowiedzUsuńFaktycznie, nieźle pasuje! :-)
UsuńJeśli można nim już smarować, to znaczy, że jest dobrze zmarynowany :) Ja w sumie zjadam już po 2-3 tygodniach, kiedy jest jeszcze w miarę twardy :) A u Ciebie wystarczyło kilka dni? Musiał się cholernie szybko marynować :D
OdpowiedzUsuńOliwa wyciekała ze słoika, mimo nowej uszczelki i mocnej sprężyny. Może mimo wszystko było za ciepło. Smaruje się niezbyt łatwo, nie tak jak topionym, więc zgadzałoby się z podejrzeniem, że może być troszkę za wczesny. Ale "Nic to! - powiedział pan Wołodyjowski i sięgnął po dokładkę".
UsuńMoże za dużo oliwy? Ja zalewam tak na 3/4 słoika. Ostatnio miałem pecha, bo najwyższy serek wypłynął i pleśń się dobrała. W sumie już drugi raz. Za pierwszym właściwie całość była do wyrzucenia, ale teraz po odrzuceniu tego napsutego pozostałe nabrały takiego głebokiego smaku, że wszyscy stwierdzili, że to było to :D
UsuńOprócz krojenia w pół można jeszcze serek pokroić na mniejsze kawałki, wtedy się szybciej marynuje (ale trochę gorzej wygląda ;)). W całości nigdy nie dawałem, lepiej chyba pokroić chociażby na pół.
Do składników dodałbym koniecznie paprykę - najlepiej 1 lub 2 pikantne i kilka łagodnych. Ale dodać można właściwie wszystko, to zalezy od inwencji autora - ja zawsze też wrzucam m.in. bazylię, liść laurowy i pieprz.
Papryka już mi przyszła do głowy na następny zalew. Na pewno trzeba lać nie "pod korek" - wniosek wyciągnięty. Żeby nie wypłynął, trzeba by go czymsik przydusić. Szklane kulki używane zdaje się przez winiarzy byłyby chyba najlepsze, albo - jeśli słoik wysoki, dobrać kieliszek wódczany, jakiś malutki spodeczek szklany. Serek nie U-boot - wynurzać się nie powinien. ;-))
UsuńCiekawe przepisy, na pewno wypróbuję. :)
UsuńI znowu zdjęcia brak :P
OdpowiedzUsuńZdjęcia czego?
UsuńTego, co ugotowałeś.
UsuńAle ja nic poza wodą na herbatę nie ugotowałem. :-(
UsuńA hermelinka nie pstryknąłem, bo nie mam hipsterskich nawyków. ;-)
Brzmi ciekawie, może kiedyś wypróbuję.
OdpowiedzUsuńPolecam! Warto się pobawić - łatwe, modyfikowalne i smaczne.
UsuńTo wielki przysmak Czechów, wiedzą co dobre. :)
OdpowiedzUsuńIstotnie. Wciąż wspominam pyszne knedliczki z sosem i plastrem duszonego mięska, omnomnon! ^_^ choć lat od konsumpcji minęło już...
Usuńo matko! ze dwadzieścia parę...
kurwa, jak ten czas leci... :-(
Knedliczki z sosem i plastrem duszonego mięsa też miło wspominam, gdy byłem w Pradze. :) Poza tym inne przysmaki czeskie: smażony ser, który mi bardzo posmakował czy buchty.
UsuńBucht nie jadłem (musiałem sprawdzić co to w ogóle jest), zaś smażony ser trochę dla mnie jednak zbyt ciężkawy w sumie.
UsuńZ czeskiej kuchni jeszcze np. czosnkowa! Z dużą ilością grzanek, sera, szynki i jajkiem :)
UsuńSłusznie! Zupełnie o niej zapomniałem, a "idea" mi się spodobała. Trzeba będzie zrobić! :-)
UsuńAle robicie smaka... :D
UsuńProponuję zamiast oliwy użyć oleju słonecznikowego. I taniej, i jeszcze smaczniej. Jeśli oliwa/olej wycieka ze słoika znaczy, że ser zaczyna fermentować, a to źle. Coś musiało być nie tak.
OdpowiedzUsuńMoże następnym razem skusisz się na Utopenci, czyli serdelki w octowej zalewie? ;-)
Niewątpliwą zaletą hermelinka jest bogactwo możliwych modyfikacji. Z olejem na pewno warto spróbować. Wyciekanie, jak sądzę, było spowodowane głównie tym, że nalałem zbyt pełno, choć fermentacji wykluczyć zupełnie nie mogę. Nawet jeśli została zapoczątkowana, to na smak nie zdążyła wpłynąć.
UsuńPrażsky utopenec to jedna z największych pomyłek konsumpcyjnych jaką zdarzyło mi się zaliczyć (nadziałem się na to wiele lat temu w praskiej restauracji). Ta potrawa jest u mnie jednym z prominentnych reprezentantów kategorii: idiotyczne dziwactwa. :-)
Nie jestem zaskoczony, bo to dość specyficzne w smaku. Być może z topielcem ma wspólnego coś więcej niż samą nazwę ;-) Ale szcun, że miałeś chcęć spróbować i się przekonać.
UsuńSzacun, niestety, niezasłużony. Zamawiając nie wiedziałem dokładnie co to jest, sugerując się że kiełbaska jest bezpieczna, bo zawszeć to kiełbaska. :-)
UsuńZnam to. Lata temu na Węgrzech nie chciało mi się zastanawiać nad kartą w knajpie i zamówiłem apetyczny rumiany kotlecik, jaki jadła para przy stoliku obok. W końcu panierowany kotlet to panierowany kotlet. Smaczny i bezpieczny. Dostałem gruby plaster panierowanego mózgu. To były ciężkie chwile. Bardzo ciężkie.
UsuńO matko! Niedobrze mi się robi na samą myśl. :-x
UsuńNo, ale możesz się czuć usprawiedliwiony, bo węgierski to jakiś taki niechrześcijański język - nic a nic naszego te ich słowa nie przypominają. ;-)
A niby Polak Węgier dwa bratanki. :D
UsuńNajbezpieczniej jest zamawiać Langosza. :D
Te "bratanki" to dyrdymały - jeden z naszych mitów, którymi zastępujemy sobie rzeczywistą wiedzę historyczną.
UsuńDrogi Aberfeldy, Wesołych Świąt! Życzę Ci wszystkiego co najlepsze i dobre! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Blaskusiu! :-)
Usuń