Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

czwartek, 9 sierpnia 2012

24.Pierwszy stół

Ostatnio znowu zacząłem łapać doła, czego zresztą symptomem jest poprzedni post. Mam poczucie przejścia półmetka roku, wrażenie, że co się mogło na lepsze odmieniającego zdarzyć - nie zdarzyło się i tego roku już się nie zdarzy. Rok zmierza ku końcowi, wkrótce już koniec lata, tylko patrzeć szarej, smutnej jesieni i zimy. Moja psychika chyba już się szykuje do pogrzebania nadziei na jakąś odmianę losu. Niestety z ukojeniem to nie ma nic wspólnego.

Jeszcze telepiącym się rozpędem zrobienia czegoś w mieszkaniu dokonałem małej rewolucji. Wywaliłem szafkę, którą zrobiłem kilka lat temu i sprawiłem sobie w jej miejsce stół z krzesłami. Do tej pory żyłem dość niekonwencjonalnie, bez posiadania stołu, który do niczego mi nie był potrzebny - gości do sadzania nie miałem, a posiłki jadłem na leżąco. No i to jedzenie na leżąco ostatnio nagle mi się... przejadło. Bez żadnej konkretnej przyczyny, po prostu uznałem, że mam go już trochę dość i warto by jeść po bożemu - na sztorc.

Geneza tego jedzenia na leżąco (na brzuchu) jest zresztą dość starożytna, bo wywodzi się jeszcze z "domu rodzinnego", a więc ma metrykę co najmniej ćwierćwieczną (ha! wychodzi na to, że przez większość życia jadłem na leżąco :-) ). Pod pretekstem, że w kuchni jest dość ciasno (mieszkała z nami wtedy jeszcze Schwester ze swoim ślubnym szczęściem) zabierałem posiłki do swojego pokoju i jadłem w ciszy i spokoju leżąc na brzuchu na tapczanie i czytając sobie książkę. Prawdziwym powodem było zejście z oczu i słuchu ojca, którego oglądanie i słuchanie było jak całowanie tygrysa w dupę - przyjemność niewielka a niebezpieczeństwo duże; niebezpieczeństwo - że się znowu do czegoś przyczepi.
Co więcej, dla ojca jedzenie było tak wielkim fetyszem, że kiedy jadłem u siebie, to respektował to i czekał aż skończę, żeby zacząć swoje siupy. W rezultacie posiłek w swoim pokoju był wspaniałym czasem - ciszy, spokoju i względnego bezpieczeństwa. 
Ciekawe, że do dziś mi pozostał wyjątkowo niski próg wkurwienia na przeszkadzanie mi w jedzeniu - kiedy jem sam (kiedy jem w towarzystwie to się zupełnie nie uaktywnia, więc zapewne chodzi tu o nastawienie psychiczne na określoną sytuację i zakłócenie jej).

No i sprawiłem sobie stół, z Ikei rzecz jasna, cena  i łatwość wyszukania oraz obmacania potencjalnego nabytku ma znaczenie decydujące. Stół prościutki, taniutki, krzesła takoż, ale gustu nazbyt brutalnie nie gwałcą, z resztą mebli szczególnie zaciekle się nie gryzą, jak mi się kolor znudzi łatwo będzie przemalować, a cena dość niska, żeby nie było dramatu, jak za parę lat zechę się ich pozbyć. A w ogóle to... pierwszy stół w życiu. Trochę późnawo. Jak wszystko w moim życiu...

3 komentarze:

  1. Przygnębiający ten tekst.

    Powinieneś się z Nigrivonem umówić :)

    OdpowiedzUsuń
  2. to teraz gości trzeba zaprosić na ciasto i kawę :P

    OdpowiedzUsuń
  3. no ba, słodycze na mnie działają zawsze:P

    OdpowiedzUsuń