Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

23."Urlopy"

Zostały już tylko dwa tygodnie urlopu. Prace domowe pozwalające zabić czas działają coraz słabiej. Przeprosiłem się nawet z frycellkiem. Kolejny rok z żałosną parodią wypoczynku właśnie mija. Kolejny rok niepotrzebnego w gruncie rzeczy życia.

Nigdy w życiu nie wyjechałem na urlop. Ostatni wyjazd czysto rekreacyjny to był z kumplami na I, może II roku studiów. Potem z różnych przyczyn już nie wyjeżdżałem. Nie miałem z kim, nie miałem za co, nie miałem po co.
Lękowe wychowanie odgrywało w tym na pewno dużą rolę. Perspektywa znalezienia się samemu gdzieś daleko od bezpiecznej przystani domciu i bycia zdanym wyłącznie na własne (a więc z pewnością niewystarczające!) siły jest mocno deprymująca. Co ciekawe, nieraz miałem myśl, że w różnych sytuacjach sam bym przypłacił to ciężkim stresem, ale gdybym miał kogoś za kogo poczuł bym się odpowiedzialny, to skuteczne działanie włączyło by mi się szybko i może nawet nie zwróciłbym uwagi na to, żeby się "zabać" - bo miałbym zadanie do wykonania. Chyba co nieco stukniętym: dla kogoś z chęcią i bez większego problemu, ale dla siebie samego - nie warto.

Przez długi czas moje dochody były tak niskie, że nie było mowy o obejściu powyższego przez wykupienie wycieczki, na której wszystkie sprawy zorganizuje ktoś, co da mi poczucie bezpieczeństwa. Robiłem parę razy przymiarki, ale w moich warunkach było to poza zasięgiem. Wyjechać na urlop za cenę nawet tej cienkiej i rachitycznej poduszeczki bezpieczeństwa finansowego jaką były z trudem uciułane przez rok grosze, wydawało mi się nieodpowiedzialnym. Kiedy zaś moje zarobki po kolejnych awansach poprawiły się na tyle, że stać by mnie było nawet na zagraniczną wycieczkę, chęć umarła, nie umiałem już zrobić tego kroku za próg. Zresztą obawa finansowa pozostała - nie umiem żyć na styk.

Do tego dochodziła kwestia zasadnicza - nie miałem z kim jechać. Znajomości szkolne powygasały, nowych - wartych utrzymania po studiach - nie udało się nawiązać. Zresztą wyjazd był dodatkowym obciążeniem w kwestii uciekania przed samym sobą, przed swoją orientacją. Solo na wycieczkę zorganizowaną, zdany na łaskę i niełaskę przypadkowego towarzystwa, co gorsza również w kwestii noclegu - to nie było ani trochę pociągające. Nie jestem bratem łatą, źle się czuję w towarzystwie głupców, prostaków czy ludzi miałkich. To mnie zniechęcało. Namowy Schwester, żebyśmy razem gdzieś wyjechali puszczałem mimo uszu - różnimy się tak bardzo, że taka ekskursja byłaby dla mnie (a co za tym idzie i dla niej) męczarnią.

W te wakacje pewien netowy znajomy rzucił luźną propozycję, żebym go odwiedził. Pomysł mi się spodobał, wyszperałem w sieci namiary na kwatery, zapisałem nawet odpowiednie strony w zakładkach, żeby nie zapomnieć. Sprawdziłem dojazd. I gdzieś to się rozpłynęło w codziennych smutkach. Nie pojechałem.:-(

Myślałem kiedyś o samochodzie, czułem, że dałby mi poczucie swobody i bezpieczeństwa (poczucie kontroli nad swoją sytuacją - "nie podoba mi się to wsiadam i jadę").  Ale po skrupulatnych analizach doszedłem do wniosku, że finansowo na dłuższą metę bym go nie udźwignął - zdecydowanie za bardzo na styk, aby to było dla mnie rozsądne. Pamiętam jak wcześniej przy obiadku u rodziców wspomniałem, że zastanawiam się nad ewentualną możliwością posiadania samochodu. 
Schwester parsknęła z miejsca "A po co ci samochód? Ja mam i jak potrzebujesz to wystarczy powiedzieć i ja cię zawiozę. Bez sensu żebyś kupował." Bariera wieku między nami jest niestety barierą mentalną.
Ojciec tylko się skulił i pochylony nad talerzem skupił się na jedzeniu zupy, pilnując by wzroku ani trochę nie podnieść. Znam doskonale tę reakcję - to u niego objaw pogranicza paniki i niewerbalny komunikat: "Zwariował! Na mózg mu się rzuciło! Broń Boże się nie odzywać i nie podejmować tematu!" A sam mnie wcześniej usilnie nakłaniał do zrobienia prawka. Fakt, że sam miał 5 aut, też nie jest tu bez znaczenia dla mojego odbioru takiej jego reakcji.

Zrobiło mi się cholernie przykro. Ich kompletne niezrozumienie mnie, to, że po prawie 40 latach mojego życia, tak bardzo nie znają mnie żeby tak bardzo nie rozumieć o co mi chodzi. Przecież do kurwy nędzy ja się nie przymawiałem do nich o sponsoring (nie wziąłbym na wóz złotówki!) - wiedzą doskonale, że bardzo niechętnie przyjmuję od nich pomoc finansową (i są o to spięcia, że odrzucam) i z zasady nie zadłużam się, a poza tym gospodaruję finansami bardzo roztropnie i oszczędnie. Jedyne czego od nich oczekiwałem to jakiegoś wsparcia w formie dodania otuchy (Jakbyś dał radę, to byłoby fajnie gdybyś miał własny wóz), czy choćby życzliwego zainteresowania dlaczego chcę mieć samochód.

To chyba najbardziej mnie zabolało, to było jak policzek.

7 komentarzy:

  1. jakże Cię tu rozumiem... wakacje to dla mnie abstrakcja! bariera nie do przeskoczenia... ale przynajmniej auto jest... ja Cię wspieram, jak dasz radę, to warto! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Tak. Czytanie Cię jest miłe:)

      Usuń
    2. Aktualnie czytam Twojego poprzedniego bloga o księżycu nad Mandalay i równiez bardzo mi sie podoba. Szczególnie posty historyczne, bo masz dar ciekawego opowiadania

      Usuń
    3. To bardzo uprzejme z Twojej strony, ale to było dawno i nieprawda.

      Usuń
    4. Raptem 5 lat. Teksty historyczne nie zdezawuowały się

      Usuń