Syndrom długoletniego więźnia. Zaczynam wypatrywać powrotu do pracy; mieszanka niestrawności (nie gastrycznej) i ulgi, albo inaczej - mieszanka wytęsknienia i niechęci. Nie jestem pewien czy nie z tego powodu fizycznie źle się dziś poczułem.
Pilnowałem się, żeby nic nie mówić rodzicom, jak mi było ze Schwester na rzymskim wojażu, ale mi się troszkę i ogólnie wypsnęło. No trudno, stało się.
W ramach nostalgii za włoską kuchnią, której nie dane mi było skosztować, pichcę sobie obiady (samo to już jest rewolucją!). Zwykle to jakieś warianty duszonych warzyw - cebula, papryka, cukinia (przeprosiłem się z tym warzywem😌), pomidory, czosnek - niekoniecznie wszystkie naraz; z chlebem, albo z makaronem. Miałem pierożki firmy "Rama" (włoskie via Biedrona; dobre bo dość smaczne, a zwłaszcza szybkie!) i potrzebowałem jakiejś omasty, żeby na sucho nie szamać. Podgrzałem na patelni odrobinę oleju z czosnkiem, na to kilka mini-pomidorków, po paru chwilach rozmaryn, oliwa, czosnek, łyżeczka pesto i niech się "parę" minut popichci żeby odparowało i zagęściło się nieco. Pycha!
Kupiłem napój rozrywkowy "Fragolino" made in Italy, bo nie jestem pewien czy to nazywa się jeszcze winem. W smaku - jak nieco sfermentowany syrop truskawkowy, więc pić de bouteille nie bardzo się da. Jednakowoż po zmieszaniu z gazomineralką to już zupelnie co innego - dość przyjemny owocowy napitek w sam raz na upalne popołudnie, o mocy pomijalnej, bo po rozcieńczeniu zostaje jakieś 3-4%.
Skończyłem wreszcie (zaczęte jeszcze przed urlopem) puzzle firmy Clementoni 1500 el. "Oresund". Zdjęcie w celach poglądowych.
fragolino to taki szampan bezalkoholowy dla dzeci ..albo dla emerytek .
OdpowiedzUsuńosobiscie nie dodawalbym pesto do pomidorow z czsnkiem na oleju ale de gustibus non disputandum est.
spokojnej nocy
Ma 7,5 % więc taki całkiem bezalkoholowy dla dzieci to on nie jest. ;-)
UsuńPichcenie dla siebie to już coś :)
OdpowiedzUsuńTylko dla siebie to nawet COŚ! ;-)
UsuńOj wielkie COŚ ;-)
Usuńczemu nie jadłeś włoskiej kuchni na wyjeździe ?? uwielbiam włochy byłam tam na urlopie 5 lat rok po roku pod rząd. Mąż mnie siłą musiał zmusić do zmiany kierunku bo ja bym tam ciągle siedziała ... kuchnię tamtejszą uwielbiam i domowe wina za praktycznie grosze no i te wina lane z kija czego u nas prawie nie ma :)
OdpowiedzUsuńDuszone warzywa jadamy najczęściej z ryżem a makarony z pesto które robię z bazylii, z rukoli i ze szpinaku osobno albo czasem mieszam. W zasadzie jadamy to najczęściej bo jest szybkie a nie mam czasu się bawić w długie gotowanie no i aktualnie nie bardzo mięso jadamy bo zbyt ciężkostrawne.
No bo tak wynikło ze specyfiki wyjazdu (osoba towarzysząca) i psychiki odjazdu (mojego - bariera językowa skutecznie mnie zablokowała). :-(
Usuńszczerze mówiąc nie pojmuję takiego postępowania. Jedna z najlepszych kuchni świata to włoska, nie wyobrażam sobie tam jadać jedzenie np. przywiezione z polski. I też nie bardzo rozumiem co ma bariera językowa do zamówienia spaghetti lub pokazania palcem w menu co chcesz zjeść. Byłam we włoszech 5 razy, angielski się praktycznie nie przydawał a włoskiego nauczyłam się podstaw przy 3 wyjeździe i nigdy nic tam sama nie gotowałam.
UsuńW komunikowaniu się na migi jest dla mnie coś nieco upokarzającego. :-( Poza tym najgorsze jest nie tyle powiedzenie, ile zrozumienie co do mnie mówią.
Usuńeeeeeeee no coś Ty. Kwestia przywyknięcia. Za mało wyjeżdżasz za granicę :D ja w tym roku mówiłam do Portugalczyków we wszystkim co znałam a oni nic nie kumali ja ich też a jakoś szło choć nie mówię, że nie było wpadek. Na migi wszystkiego się nie załatwi ale w knajpie się zje. Podstawy są proste. Kawę i wodę czy wino da się zamówić. A jedzenie pokazać palcem i proste :) musisz się przełamać następnym razem to poznasz bosssskie smaki :D
UsuńTen ból przed powrotem i poniekąd trochę chęć powrotu są o zgrozo okropne :-D Widzę, że nie tylko ja tak mam ^^
OdpowiedzUsuńTo przygnębiające, co ta praca z nami robi. :-(
UsuńBelfer z komunikacyjnym problemem? No nie... Języka francuskiego uczyłam się w czasach przed internetowych i przed satelitarnych,(o Erasmusie nikt jeszcze nie marzył) więc jak tylko miałam okazję, ćwiczyłam język zaczepiając turystów właściwej nacji na ulicy. No kaleczyłam ten francuski niemiłosiernie, ale "no pain, no gain".
OdpowiedzUsuńZe swojej strony polecam portal Lingohut.https://www.lingohut.com/pl W parę miesięcy codziennej nauki(kwadrans) załapiecie podstawy wystarczające do komunikacji "turystyczno-hotelowej" za granicą. Sama z niego korzystałam przed wyjazdem do Włoch, na Maderę. A kuchnia włoska naprawdę jest warta takiego wysiłku ;-)