Taka poranna refleksja mnie naszła: dopiero po przeczytaniu wypisu z ostrego dyżuru i poszukaniu wyjaśnień zawartych tam terminów w necie nabrałem jakiejkolwiek orientacji co mnie trafiło. W szpitalu i przychodniach badało mnie pięciu lekarzy i żaden nie uznał za potrzebne choć w dwóch czy trzech zdaniach wyjaśnić mi co odczuwane przeze mnie objawy znaczą, ani co się ze mną dzieje. Tylko klekot klawiszy i szelest papierków wypluwanych przez drukarkę.
Jak daleko sięgam pamięcią nic się nie zmieniło w tym zachowaniu lekarzy z którymi miałem styczność jako pacjent - jasne (lub w ogóle) wyjaśnienie pacjentowi co mu jest, wydało się im niepotrzebne. Być może niektórzy się żachną i oburzą, że dołączam do Narodowego Chóru
Lekarzożerców, ale nic nie poradzę na to, że takie mam osobiste
doświadczenia. Być może miałem pecha i trafiałem na takich akurat. Cóż, mogło tak być.
Bo do zawodu lekarza trzeba mieć predyspozycje, tak jak nauczyciele i prawnicy. Niestety, coraz mniej jest doktorów z pasją.
OdpowiedzUsuńGeneralnie masz naturalnie rację co do predyspozycji, ale wydaje mi się, że do przystępnego poinformowania pacjenta co mu jest nie potrzeba aż predyspozycji, a tym bardziej pasji.
UsuńNie wiem, ale odnoszę wrażenie, że większość lekarzy uważa, że jak pacjent mniej wie, to może szybciej wyzdrowieje? No wystarczy, że lekarz da pacjentowi receptę do wykupienia, powie co ile dawkować lek i myśli, że w ten sposób szybko poprawi się stan zdrowia, a że pacjent nic nie wie o dolegliwościach, to lepiej dla jego psychiki, tak sobie może tłumaczą. Teza Agol też jest warta uwagi.
UsuńKoncepcja ciekawa, choć wydawało mi się, że takie podejście (Oto Ja Wielki Kapłan Tajemnej Sztuki) to już przeminęło z kulkami na mole i ręczną wyżymaczką do pralki. ;-D
UsuńPapierów muszą produkować coraz więcej. Przez połowę wizyty piszą na komputerach albo wydrukowane juz formularze uzupełniają. Pewnie to ich wkurza, chcą jak najszybciej mieć to za sobą, wiec mówią jak najmniej, żeby tylko szybko poszło. Oczywiście nie uważam, że to dobrze. Trzeba pytać, upominać się o objaśnienia, bo to również jest ich obowiązek.
OdpowiedzUsuńWidzę to niebezpieczeństwo i w swoim zawodzie - łatwość ukrycia się za papierkami i biurokracją, i separowanie się nimi od "klientów" rodzi pokusę. Przyczyny mogą być różne. :-(
Usuńja wiem jedno, jak pójdę prywatnie, to więcej się dowiem... jak pójdę nieprywatnie, to niektórym nawet dupy się ruszyć nie chce i porządnie obejrzeć pacjenta... podkreślam wyraz niektórym, bo czasami jednak zdarzy się spotkać prawdziwego lekarza :]
OdpowiedzUsuńTeż miałem poczucie różnicy potraktowania jako pacjent komercyjny i enefzetowski.
UsuńO czyli nie tylko w stolicy segregują pacjentów na prywatnych i enefzetowskich :D A już myślałem, że tylko u mnie tak jest :-/ Kiedyś usłyszałem od chirurga szczękowego, albo pan płacisz i wchodzisz nawet już, albo czekasz 2 tygodnie na usunięcie zęba - pokochałem go od razu...
OdpowiedzUsuńSpecjalista na fundusz - sierpień. Specjalista komercyjnie - jutro. Serio.
UsuńA czy, oprócz stękania tu, spytałeś się lekarza co Ci jest? Jakoś na razie nie chodzę prywatnie, ale zawsze jak się pytam lekarza/y co mi właściwie dolega, to odpowiadają. Oczywiście, jak się nie spytam, to nic nie mówią, może wtedy dochodzą do wniosku, że ta wiedza nie jest mi potrzebna, ewentualnie nie chcę jej znać. Przecież może być druga strona medalu. On (lekarz) mówił wszystkim pacjentom co im jest, aż w końcu któryś nadgorliwy go zjebał i przestał mówić dochodząc do wniosku j/w.
OdpowiedzUsuńAle jak to - tak spytać lekarza? To byłoby niekulturalne, wścibstwo wręcz. ;-D
UsuńWidzisz, w Pislandii Ty nie jestes pacjentem a swiadczeniobiorca, natomiast papier res sacra i musi byc w przypadku pozwu. Jakby rozmawial to nie ma dudochronu.
OdpowiedzUsuńA czas na konsultacje jest przewidziany taki nie inny,
Niewątpliwie masz rację. Inna rzecz, że z takimi zachowaniami stykałem się także w czasach, w których pozywanie lekarza zdarzało się chyba tylko w takich przypadkach, kiedy jego "prywatny" cmentarzyk przewyższał rozmiarami parafialny. ;-D
UsuńCzasem chyba lepiej nie czytać wnikliwie... :(
OdpowiedzUsuńBłogosławiona niewiedza. Mój ojciec, kiedy czuł że tym razem coś naprawdę mu może dolegać (bo 99% to były jego urojenia), odmawiał pójścia do lekarza głosząc: Wolę nie wiedzieć co mi jest! :-)
UsuńNo i jak na tym wyszedł? Tzn jaki jest bilans? :)
UsuńStęka-kwęka, jest coraz słabszy, ale żyje już dłużej niż którykolwiek z jego przodków. :-) Mimo, że zawsze wolał się leczyć na to co lepiej mu brzmi, niż co w rzeczywistości mu jest.
Usuń