Dodatkowe objawy skłoniły mnie do rezygnacji ze standardowego traktowania dolegliwości i poigrania za śmiercią (zgodnie z prawem Moliera: człowieka zabija choroba albo lekarz) w formie udania się do lekopoza. Naiwne złudzenie, że po pół godzinie będę szczęśliwym posiadaczem recepty i L-4 ustawionym na prostym torze do wyzdrowienia, zostało rozwiane jednym zamaszystym ruchem pieczątki. Zostałem wykopany na ostry dyżur i tam zaznawałem pierwszy raz w życiu frajdy poznawania systemu ochrony zdrowia publicznego od strony mi nieznanej. Nie polecam. Od wejścia do wyjścia bite 7 godzin, jak w zegar strzelił.
Współczuję lekarzom tam pracującym warunków pracy - ilość tekstu, którą muszą wyprodukować robi niemiłe wrażenie. Miałem poczucie bycia pretekstem do wykonania procedur. I to czekanie, czekanie, czekanie... na wezwanie, które może nastąpić w każdej chwili, a następuje po 2, albo 3 godzinach. Wyszedłem czując się dużo gorzej (chorzej) niż czułem się wchodząc tam. Nie jest to chyba najlepsza rekomendacja dla placówki medycznej. Zaznaczam - nie mam pretensji do ludzi, bo widzę w jakich warunkach funkcjonują, a nie oni je sobie przecież stworzyli.
Jak siedziałem, tak patrzyłem. Uderzyła mnie rozpoznawalność stanów (w sensie socjologicznym, nie medycznym) w osobach przemieszczających się labiryntem pomieszczeń. Profesory kroczące wyniośle, roztaczające wokół siebie zniewalający czar feudalizmu. Zwykli lekarze z zalataniem w oczach pośpiesznie pędzący do drugiej lub trzeciej roboty. Pielęgniarki z tym charakterystycznym poczuciem swojego rewiru, i przekonaniem że na leczeniu znają się lepiej od niejednego medyka. Sanitariusze jak z jednego kloca rżnięci: flegmatyczni, brzuchaci, z taką januszową sprezzaturą. Ratownicy medyczni swoistym połączeniem luzu z gotowością do natychmiastowego działania przywodzący na myśl frontowych weteranów. I studenci poruszający się w parkach lub gromadkach, łatwi do odróżnienia - z wczesnych czy późnych roczników. Zwróciłem uwagę, jak wielu z tych studentów to ładni i bardzo ładni chłopcy. Jakby w komisji rekrutacyjnej same baby i pedały siedziały. Doktor o Zgrabnym Tyłeczku będzie miał godnych następców.
A TY niedobry, zamiast siedzieć w domu cicho to wykorzystujesz czas lekarzy i ogólnie - służby zdrowia :P
OdpowiedzUsuńWręcz przeciwnie. Mam poczucie (być może czarnoniewdzięczne i niesprawiedliwe), że odegrałem rolę wręcz dobroczynną - umożliwiłem im odfajkowanie całego szeregu procedur, za które placówka dostanie jakieś talary od NFZ.
Usuńprimo ZUS ZLA a nie Lç
OdpowiedzUsuńSecundo byles na SOR a SOR jest platny ryczaltem. A wiec przyniosles strate szpitalowi.
Znaczy pacjent podrzutek i szkodnik. Jak stonka od Amerykanów. ;-))
UsuńNo coz, widze ze czujesz ducha czasu. Tyle ze szkodnikow to w dawnym czasie wiesz, inaczej traktowano. Taki jeden Josif napisal papiurek o szkodnictwie i kontrrewolucji a i Feliks polskiego pochodzenia mu organizowal aparat korekcyjny...
UsuńWiec szkodnikow likwidowano. Fizycznie. Tys bodajze historyk wiec co mi tam pisac
Łapiduchy dopiero się rozkręcają - kto ich tam wie, co mi jeszcze przepiszą i czy sprzątną mnie lekiem czy badaniem? :-D
UsuńLudzie zdrowi psychicznie nie chodza do lekarzy
UsuńTylko czasem ZUS ZLA jest potrzebne. :-(
UsuńCzyli pewnie dostałeś kolor zielony w segregacji (nie lubię tego słowa w tym znaczeniu) SOR. W różnych placówkach czeka się maksymalnie różną ilość czasu. Od 3 godzin do nawet 10.
OdpowiedzUsuńWiem że się segreguje w tym miejscu i jest to zrozumiałe.
Usuń