Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

środa, 15 sierpnia 2012

28.Panu H.

I tak sobie pomyślałem, że może gdybyś nie wrócił do szafy, byłoby Ci łatwiej kogoś poznać?
Teoretycznie zapewne tak, ale w praktyce to już tak prosto nie wygląda. Co z tego, że poznałem wielu różnych ludzi, skoro nic poza przykrością z tych kontaktów nie wynikło? Większość zresztą kończyła się na poziomie korespondencji. 

Część rezygnowała z przyczyn nieznanych milknąc po 1-2 mailach.
Część, niekiedy nader szybko, ujawniała cechy charakteru odstręczające od dalszego poznawania - przede wszystkim łgarstwo, krętactwo, ponadto zachowania przemocowe. O ludziach głównie szukających materialnej korzyści nie warto nawet wspominać.
Część kończyła znajomość na etapie 1. randki. Ja, przyznaję się bez bicia, zrobiłem tak dwa razy; przyczynami  były cechy charakteru i inteligencja.
Część zerwała kontakt po kilku spotkaniach - bez słowa wyjaśnienia.

Z jednym tylko chłopakiem kontakt się utrzymał, ale w standardzie luźnej "heteryckiej" znajomości (widujemy się ze 2-3 razy w roku, coraz rzadziej zresztą). Sparował się już jakiś czas temu, są szczęśliwi, właśnie szykują się do wspólnego zamieszkania i życzę im szczerze jak najlepiej, ale... cóż, trudno zaprzeczyć, że mu trochę zazdroszczę takiego ułożenia życia i oglądanie ich razem nie jest dla mnie zbyt komfortowe.

A muszę zaznaczyć, że mam stosunkowo niski próg dopuszczenia. Chodzi o to, że przy poznawaniu nowego człowieka jestem dość otwarty i wyrozumiały na jakieś jego niedociągnięcia. Nie mam podejścia: szybkie otaksowanie czy pasuje do pożądanego wzorca i w razie znalezienia jakiejkolwiek niezgodności - spadaj koleś! To nie znaczy, że staję się ślepy, głuchy i maślanym wzrokiem wgapiam się w otumanionym uwielbieniu. Wręcz przeciwnie, braki i wady dostrzegam, tylko one nie dyskwalifikują na starcie. Ma to wiele wspólnego z moim podejściem pedagogicznym - kiedy stykam się z uczniem wiem, że wie i umie mniej ode mnie, ale to go nie dyskwalifikuje, ja zaś czekam aż pokaże to co wie i potrafi. Nie wiem czy to mi się rozwinęło wskutek pracy, czy to moja wrodzona predyspozycja, ale chyba to drugie. Wiem, że druga osoba jest niedoskonała i nie dyskwalifikuję jej na starcie z tego powodu.

Bilans jest taki, że same porażki. Długa lista odrzuceń. A to mnie boli. Bo przy całej swojej niskiej samoocenie mam jednak świadomość własnej wartości i własnych zalet. Co z tego, skoro dla wszystkich ludzi których poznawałem nie liczyły się zupełnie.

To się tak łatwo mówi: "Nie poddawaj się, próbuj, szukaj, poznawaj!". Ale takie teoretycznie  trafne rady, w praktyce to o kant dupy potłuc. OK, wiele w tym mojej winy - nie mam konstrukcji psychicznej czołgu, skórka cienka i za wiele dociera do środka i się osadza. Nie jestem stworzeniem stadnym, kilka osób to już dla mnie spora grupa. Nie lubię licznych płytkich kontaktów, czuję się w tym źle. Jeśli budować z kimś więzi (towarzyskie) to głębsze - wartościowe.

Kiedyś odpisało mi naraz dwóch chłopaków i korespondencja trochę się przeciągała, to miałem dyskomfort: no bo jak to tak kręcić z dwoma naraz? Czułem, że powinienem pierwszemu powiedzieć o korespondencji z drugim, bo to nie w porządku tak. Wielu by powiedziało, że jestem stuknięty i być może według dzisiejszych standardów tak jest, ale tak już mam. Stąd np. koncepcja tzw. związku otwartego jest dla mnie zupełnie z kosmosu.

Z każdą kolejną porażką coraz trudniej przekonywać siebie, że to ma jeszcze sens. Że ta szydercza dziwka to nadzieja, a nie ułuda.

2 komentarze:

  1. Lemur zgadza się z powyższym - trzeba założyć wiadro na głowę i okładać je kijem dokoła, lecz nawet i to nie pomoże. Przykre jest takie odrzucenie i powierzchowna ocena tego, jakie ma się szmaty na sobie... Cóż, realia półświatka są wyższe niż nasze chcenie zmian...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak dobrze, że już nie szukam. Nie dałbym rady przeżyć jeszcze jednego rozczarowania. Jestem zbyt słaby. Podziwiam wytrwałość.

    OdpowiedzUsuń