Roztasowaliśmy się na kwaterze i wypuszczamy się na spacer. Wiadomo, że deklaracji "czujcie się jak u siebie w domu" nie należy brać dosłownie, bo każdy ma swoje nawyki i przyzwyczajenia i te gospodarzy trzeba uszanować. Rodzina rodziną, ale lepiej cierpliwości nie nadwyrężać. Trzeba się więc nauczyć miejscowych reguł, powstrzymując się zarazem od ich oceny, choćby nie wiem jak język świerzbił do skomentowania.
Trzeba się też zorientować w położeniu kwatery i szlakach dojścia do miejsc atrakcyjnych. Tu szybko wychodzi na jaw problem poważny: skomplikowanie układu ulic rzymskich oraz ich oznakowanie. Trudno rzymian winić za to, że nie dorobili się swojego Hausmanna, ale za to jak oznaczają ulice, to już jak najbardziej.
Przyzwyczajony do oznakowania warszawskiego miałem poczucie, że znalazłem się w jakiejś koszmarnej rzeczywistości. To nie Rzym, to Albania Envera Hodży w przeddzień spodziewanej inwazji! Tablica z nazwą ulicy - porządna, w kamieniu zręcznie wyrobiona - jest na początku i na końcu ulicy, na wysokości kilku metrów, daj Boże jak na obu domach krańcowych, zaś pomiędzy nimi, nawet na dystansie paruset metrów, zwykle nie ma najmniejszej wzmianki, ani sugestii, jak się ulica nazywa. Jeśli wchodzi się na nią z którejś z przecznic między tymi krańcami, to nie bardzo wiadomo gdzie się człowiek znalazł. Do tego popularne jest dzielenie długich, nawet prosto biegnących, arterii i nazywanie kolejnych odcinków innymi nazwami, w miejscach niekoniecznie sugerujących, że taka zmiana może nastąpić. Wielkie halo, jak stoi rzadkość nadzwyczajna - słupek z blaszaną tabliczką anonsującą nazwę ulicy lub kierunek dojścia do jakiegoś popularnego zabytku.
Tutaj to jakoś było "Nil difficile", ale gdzie indziej - molto difficile, molto!
Wzmiankowana tabliczka słupkowa
A tu zgaduj-zgadula - co to za uliczka z lewej? I z prawej?
Siatka ulic jest w rzeczywistości bardziej skomplikowana niż by to się wydawało z oględzin mapy. W tzw. Centro storico jest mnóstwo małych zaułków i mikrouliczek, które mogą wywołać dezorientację, zwłaszcza kiedy skuszą "skrótem" - można łatwo stracić orientację i zmylić kierunek. Trzeba się więc liczyć z nadkładaniem drogi. Błędem poważnym była moja wiara, że z papierową mapą sobie spokojnie poradzę. Gdybym miał drugi raz tam jechać, to tylko z tabletem i góglmapą. Trzeba pamiętać, że wokół przewalają się tabuny turystów i spokojne zorientowanie się w położeniu jest dodatkowo utrudnione. Do tego dochodzi nietypowa dla warszawiaka jednolitość zabudowy na rozległych połaciach miasta, która wywołuje wrażenie swoistego braku punktów orientacyjnych.
Może i Rzym to urbs aeterna, ale naprawdę Warszawa imponuje mu absolutnie fenomenalnym oznakowaniem ulic i domów i oferuje przybyszom cudowne możliwości zorientowania się w przestrzeni.
Hehe, a korzystanie z komunikacji miejskiej (poza metrem) to dopiero jest wyzwanie ;) zdarzało się nam stać pół godziny zdezorientowany na przystanku, bo nikt nie wiedział, czemu autobusy jakoś nas mijają i się nie zatrzymują...
OdpowiedzUsuńOj tak! O rzymskim zbiorkomie jeszcze wspomnę. :-)
UsuńJuż po urlopie do cyca?! To jakieś krótkie te wyjazdy. I co, to w tym roku już tyle z wypoczynku w obcych miejcach?
OdpowiedzUsuńPrawie trzy tygodnie w Rzymie to nie tak krótko.
UsuńTym bardziej, że to pierwszy wyjazd urlopowy w życiu. :-x
o rany :D a ja uwielbiam na wakacjach błądzić w takich właśnie uliczkach, gubiąc się znajduje się najlepsze perełki. My zawsze z mapą papierową i zawsze jakoś się orientujemy. Zresztą przechodząc tą samą trasą kilka razy już człowiek łapie co i jak. Ale tam się nie bierze za punkty budynki tylko fontanny, obeliski i jakieś inne charakterystyczne miejsca i pomniki. Generalnie ja to lubię takie nieuporządkowanie bo to każdy kraj odróżnia. Wyobraź sobie poruszanie się po Krecie gdzie nazwy były pisane bynajmniej nie angielskie i co mi po tym, że świetnie duże napisy na każdym domu jak greki nie znam i każda ulica wydawała się identyczną nazwą ;DDD za mało z domu wyjeżdżasz faktycznie :) nie masz w sobie urlopowego luzu nie poddałeś się miastu. No chyba, że później idę czytać dalej.
OdpowiedzUsuń