Właśnie obejrzałem ostatni odcinek IV sezonu "True Blood". Szast, prast i się skończyło. Okropnie krótkie te sezony - co to jest 12 odcinków?! :-(
III. sezon pożegnałem w nastroju pewnego niesmaku - raziły mnie wróżki w stylu wiktoriańskich elfów, te światełka, złocista poświata itp. Bleueee to było. Miałem wrażenie, że serial idzie w niefajnym kierunku i twórcy psują go po prostu.
Po obejrzeniu IV. sezonu mogę odetchnąć z ulgą - jeszcze nie popsuli! :-) Ten sezon mi się podobał. Szkoda mi Tommy'ego (kawał drania, ale słodko-ładny był) i Jesusa - biedny Lafayette, co on teraz będzie przeżywał... I co komu szkodziło, żeby byli razem?! No tak, związkom gejowskim to zawsze pod górkę, nawet w filmach. ;-)
Świetna była Fiona Shaw jako Marnie. Cóż, ciotka Petunia (Harry Potter) to jednak nieprzeciętna klasa aktorska!
I teraz cały rok czekania aż wydadzą V. sezon na DVD... :-((
no i mnie namówiłeś... już "kupione" - od jutra zaczynam oglądać...
OdpowiedzUsuńPo pięciu odcinkach piątego sezonu nadal uważam, że nowa seria jest lepsza od dwóch ostatnich :) Choć niestety scenarzyści powrócili do wróżek.
OdpowiedzUsuńJeszcze co do wróżek - przy drugim oglądaniu już ten motyw taki irytujący nie jest :D
OdpowiedzUsuń