Bęben chomika już się rozkręcił i wiruje aż furczy. Tydzień przemknął nie wiadomo kiedy. Prace do sprawdzenia już się mnożą jak króliki. Głęboki oddech ulgi wyrywa się z ust, kiedy lekcja z bandą olewaczy dobiega końca - "Następna dopiero za tydzień!". Tylko niesmak w ustach pozostaje. Coraz krótsze dni, coraz częściej trzeba palić światło i rano i wieczorem. Mieszkanko moje, mój azyl i grobowiec. Trzeba by sprawić sobie nowy regał na książki, bo lada moment zaczną zalegać na podłodze, lecz nie mam na to siły. Dziś w księgarni ruszyłem już do kasy z dwoma książkami, lecz tknięty impulsem zawróciłem i odłożyłem na półkę. "Nie mam już gdzie ich kłaść..." Po raz pierwszy z takiego powodu nie kupiłem książek. Coś się zmieniło. Być może coś skończyło. W zabieganiu i otępieniu czasem ku świadomości przebija się coś, co gdyby było większe, wyraźniejsze i dłużej brzmiące, być może można by nazwać refleksją. Lecz niezwłocznie spychane i wypierane, jest tylko krótkim rozbłyskiem na temat mojego życia.