Dopiero trzy tygodnie roku minęły, a ja mam poczucie jakbym był w pracy już od paru miesięcy, jakby urlop był w tak odległej przeszłości, że pamięć o nim całkowicie się zatarła. Niby godzin miewałem już więcej, lecz teraz wracam wypompowany, a przecież zmora (sprawdzanie prac) dopiero się rozkręca i kiedy półeczka się zapełni, to dopiero będzie orka. Jedna z klas - koszmar. Banda bezczelnych gnojków, których nie mam jak zgarnąć do pracy. Dobry Boże, jakbym mógł wyjść stamtąd i nie wracać... A to jeszcze tyle miesięcy. Koszmar.
Co gorsza jestem pozbawiony komputera w pracowni i lekcje muszę prowadzić jak za analogowych czasów, co jest cholernie ograniczające i frustrujące (o prowadzeniu dokumentacji nawet już nie wspominam). Komp zdechł ze starości, nowy jest pisany wirtualnym palcem na hipotetycznej wodzie przyszłości - będzie może za kilka tygodni, a może w przyszłym roku. Szkolnym roku. Zresztą określenie "nowy" należy rozumieć jako względne - fabrycznie nowy to może trafić do dyrekcji, administracji i pracowni komputerowej, zaś zwykły belfer może liczyć co najwyżej na mniej lub bardziej przechodzoną używkę. Prześmigany w biurze trzylatek jest określany jako "w zasadzie jak nowy", komputer "stary" to taki, do którego nie można znaleźć części nawet na szrocie, żeby go w ogóle odpalić. Cóż więc robi belfer napotkawszy absolwenta, któren ma pracę w jakiejś instytucji? To elementarne Watsonie - rusza niezwłocznie na żebry, zagadując czy nie wie przypadkiem, czyli-też jego firma nie pozbywa się sprzętu w ramach wymiany wyposażenia, i nie mogłaby szkółce pewnej sponsornąć paru sztuk, zdecydowanie najchętniej za darmo, bo każda stówka odpłatności dramatycznie oddala perspektywę pozyskania sprzętu.
Oczywiście jest jeszcze jedna możliwość spełnienia swojego kaprysu posiadania podstawowego wyposażenia miejsca pracy - mogę ten komputer sam sobie kupić z pensji. Jednak wciąż jeszcze mam poczucie, że to byłoby przegięcie. Jeszcze mam...
Zdecydowanie byłoby to przegięcie
OdpowiedzUsuńDla ludzi pracujących w bardziej normalnych instytucjach zapewne, ale patrz niżej - post Sansenojskiego.
UsuńKto mówi, że ja pracuję w bardziej normalnej instytucji. Normalne instytucje są jak Yeti, nie którzy mówią że gdzieś są, tylko nikt ich nie widział ;)
UsuńNa wkurwa polecam nowy Slayer. Zajebiście nap...la - sąsiedzi też się ucieszą.
OdpowiedzUsuńSęk w tym, że wkurwa to ja nie mam, tylko raczej zrezygnowanie.
UsuńHm, na zrezygnowanie Slayer nie jest najlepszy. W takim razie włącz Eleni - pomyślisz sobie: "teraz nie może już być gorzej". Odbicie od dna, the only way is up!
Usuńoj tam przegięcie, koleżanka ode mnie z pracy sprawiła sobie tablet tylko po to by mieć jak oceny i frekwencję wpisywać na lekcji :D:D:D
OdpowiedzUsuńTeż coś takiego rozważałem, ale właśnie mi przypomniałeś, że jednym z ważniejszych argumentów przeciw temu zakupowi było to, że mam przecież komputer w pracowni... :-(
UsuńPrzetargi, przetargi... Coś co miało "niby" ułatwić i oczyścić, dziś dla niezbyt bogatych instytucji jest utrapieniem.
OdpowiedzUsuńSzkoła nie organizuje przetargu - zbyt małe kwoty do wydania; kupuje z wolnej ręki (byle tanio).
UsuńCzyli jednak można od p. Zenka kupić coś przechodzonego za symboliczną złotówkę, tylko trzeba chcieć.
OdpowiedzUsuńO ile p.Zenek wystawi fakturę, a księgowość to łyknie. "Symboliczną złotówkę" pomijam milczeniem...
UsuńJoł. Zdajesz sobie sprawę, iż zablokowałeś komentarze do nowego posta? Czyżby był tak kontrowersyjny, czy przypadkowe, z przeproszeniem, posunięcie?
OdpowiedzUsuńNo dobrze, a czemu w notkach nowszych komenty są wyłączone do cyca?
OdpowiedzUsuń