Samotny w mej małej celi,

samotny jak ona sama,

samotny idę do świata,

samotny stamtąd powrócę.

środa, 2 października 2013

232.Atak trującego pomidora

Podstarzały chomik dzielnie zapieprza w kołowrotku. Dyżur, lekcja, dyżur, lekcja, dyżur, lekcja, sprawy różne, lekcja, sprawy różne itd. W domu czarodziejska półka z pracami do sprawdzania - mimo sprawdzania kupki za kupką, prac nie ubywa i półka wciąż nimi usłana. 

Emuś (zwany dawniej Panem Przytulasem) jęczy i focha się, że nie odwiedzam go tak często jak on by chciał. Mam wrażenie, że chciałby conajmniej w co drugi dzień. Daje upust swej frustracji, że w środku tygodnia, kiedy jestem zawalony robotą po uszy i budzę się w środku nocy z niepokoju, że nie zdążę ze wszystkim się uporać, mam czelność i bezduszność odmówić mu wyjazdu za parę godzin do Ikei , gdzie by sobie mebelek jaki nabył. Istne dziecko. 

Strułem się znowu jak cholera. Przebieg doskonale znany, jak sądzę - jakaś chemia. Podejrzany: tutaj coś nowego - pomidor. Tu muszę pracować, czas leci, noc zapadła, a ja tu ledwie żyję. Irytujące zakłócenie chomiczej zapierdalanki.

Niedawno ojciec rozmlaskał się z zachwytem nad tartą, której kawałek im zaniosłem i zaordynował, żebym koniecznie zrobił taką na maminy jubel, "żeby się ona biedna nie męczyła i żeby z deserem jej ulżyć żeby nie musiała sama robić" - wszystko to działo się w obecności Mamy. Nauczony doświadczeniem zachowałem dla siebie sceptycyzm w tej kwestii. Dziś zadzwoniłem do Mamusi, żeby ustalić szczegóły i reakcja ani trochę mnie nie zaskoczyła: lawirowanie żeby mi wprost nie odmówić, ale dać niedwuznacznie do zrozumienia, że oczywiście, skoro mi zależy to mogę tę tartę (właściwie - sobie) zrobić, ale to zupełnie niekonieczne i właściwie zupelnie zbędne, bo ona i tak zrobi szarlotkę (doświadczenie podpowiada, że w ilości zdatnej do przykrycia boiska futbolowego). Być może mam coś nie halo z głową, ale coś takiego mnie irytuje i czuję się traktowany lekceważąco. 
Uskarża się, że haruje w kuchni, żeby spełnić zachcianki przyjęciowe ojca (ma być na bogato), ale niechby kto odważył się wychylić z ofertą pomocy i wyręczenia - traktuje to jak  propozycję  inwazji na jej przenajświętszą suwerenność. I co szczególnie mnie wkurza - zamiast odmówić wprost, kręci i chachmęci, sugerując niechętną zgodę, a kiedy przynosisz co zrobiłeś, okazuje się, że i tak zrobiła po swojemu, nawet w dwójnasób, żeby tylko koniecznie zademonstrować, że ona sama i więcej.

8 komentarzy:

  1. moja jest identyczna... nie chce pomocy, ale potem za to mówi jak się wymęczyła i nikt jej nie pomagał... ale ja już się przyzwyczaiłem i nie zwracam na to uwagi :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba pozostaje kochać ją z wszystkimi wadami i zaletami. Jak to się zwykło mawiać: starych drzew się nie przesadza. A dla takiego boiska z szarlotki chyba nawet mógłbym polubić futbol ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalny problem z szarlotką polega na tym, że niestety zapominam przy niej o wszelkim rozsądku, zaś słowo waga wypada gdzieś ze słownika. Więc rozmiar ma znaczenie - grozi ekspresową michelinizacją sylwetki.

      Usuń
  3. Doskonale rozumiem. Staczam podobne bitwy wewnętrzne, ilekroć pojawię się w domu u rodziców. Siła mej słabej woli nie ma szans w starciu z armią pierogów, ciastek i wszelakich maminych specjałów. Na szczęście nie zdarza się to często, kilka razy w roku, po kilka dni, ale po każdej wizycie sylwetka domaga się demichelinizacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tym bardziej, że wspomniana przez Ciebie armia ma wodza naczelnego w postaci rzeczonej Mamusi, która dysponuje wszak najlepszym wywiadem na świecie, dzięki któremu nieskończenie lepiej od nas wie, ile powinniśmy zjeść, ile mamy jeszcze miejsca w żołądku, jak szybką przemianę materii, oraz ile powinniśmy zabrać ze sobą do domu.
      Nie zna odpowiedzi tylko na jedno pytanie: "Dlaczego ty tak mało jesz?! Ledwie skubnąłeś!"
      :-)

      Usuń