Ćwierćżywy i obolały jak pieprzony skurwysyn po sprincie maratońskim tego tygodnia. Dziś od rana miałem zasadnicze, bardzo absorbujące zajęcie - usilne starania, żeby do Rygi nie pojechać; i żeby oddychać, bo mi się pospinało tak, że przerwy między oddechami zaczęły się robić jakoś nietypowo długie. Cztery dni narastającego zapierdolu z dorzucanymi rozpaczliwie bezrozumnie dodatkowymi atrakcjami, w warunkach porażającej indolencji w warunkach pracy. Na deser owego czwartego dnia występ w roli tytułowej w przedstawieniu "Obrzucanie belfra gównem" z udziałem gwiazdy sceny - psychopapy. I powrót do domu o dziewiątej wieczorem.
Długo pracuję, ale jeszcze czegoś takiego nie miałem, żebym musiał się miotać po szkole w poszukiwaniu możliwości wydrukowania świadectw, bo dyrekcji czemuś nie mogło się zakotwiczyć w świadomości, że zapewnienie odpowiedniej*) drukarki do tego celu, to jest jej elementarny obowiązek, a nie problem wychowawcy.
Zero myślenia o wychowaniu, o budowaniu relacji, o pracy wychowawcy. Dostrzeganie i przydzielanie zadań bez cienia refleksji o jakimś szerszym kontekście. Zarządzanie wg Wyższej Szkoły Gorącego Kartofla. W ostatnim tygodniu przed zakończeniem zajęć, o którym można mieć wiedzę z parudziesięciu lat bo to stały element gry, z kompletną bezmyślnością wpycha się dodatkowe zadania. Wychowawcy mający pełne ręce roboty, dostają jeszcze dodatkowe zadania. Kurwa pierdolona mać. A tego, że elementem składającym się na pracę wychowawczą szkoły, na klimat szkoły, na jej wizerunek w środowisku (i pewnie na jeszcze parę innych istotnych kwestii) jest także stworzenie wychowawcom możliwości godnego pożegnania się z ich klasami, to niestety nawet pociskiem przeciwpancernym do zakutych łbów się nie wbije. Kiedy próbuje się coś takiego wskazywać, to patrzą jakby w suahili do nich mówili.
To jest tak dramatyczny rozjazd, przepaść wielkości Wielkiego Kanionu, między tym co te dzieciaki mnie czy koleżance żegnając się mówili, jacy to my jesteśmy MEGA, ile to oni skorzystali, jak oni się pod naszym wpływem zmienili, a tym jak dyrekcja widzi nas i nasze zadania w tej końcówce. W deklaracjach to naturalnie łohoho! jaki to wychowawca jest ważny i jego praca jest i w ogóle i w szczególe! Tylko dramat polega na tym, że im się te wygłaszane komunały nijak nie przekładają na tworzenie warunków do pracy tych wychowawców. Wytłumaczyć tego nie sposób, w praktyce liczy się tylko to, żeby komuś pracę wcisnąć, gdzieś zadanie upchnąć, a jakie to może mieć negatywne oddziaływania, to tego się w ogóle nie przyjmuje do wiadomości, nawet jak się dobija do wrót, trąbi i krzyczy. Byle tylko na stołku się utrzymać.
______________________________________
*) to znaczy na przykład z tonerem, nie brudzącej ani gniotącej papieru i takie tam.